Rozwijane Menu

10 maja 2018

Chorwacka majówka na wyspie Brać

Tegoroczną majówkę spędziłyśmy w oddalonej o ok 1200 km od domu, wyspie Brać (Chorwacja). Miejsce wybrane z kilku powodów: byłyśmy tam w zeszłym roku, mamy sprawdzony nocleg, jest ciepło, można się kąpać, da się wypocząć no i znalazły się "dwa wariaty", a właściwie dwie wariatki, które wyraziły chęć pojechania z nami.
W Supetar byłyśmy ok. 12:00 w południe, wyjeżdżając z Polski o 21:30 dnia poprzedniego. Z uwagi na dość wczesny przyjazd, nasz domek nie były jeszcze gotów na przyjęcie gości. Pozostało nam oczekiwanie... Wybrałyśmy piękne okoliczności przyrody - plażę.

Po wprowadzeniu się na "salony" pozostało już tylko zrelaksowanie się. Jedni w hamaku, inni z z kopytkami wyciągniętymi na krzesełku.. :)
Wieczór spędziłyśmy na spacerze po tutejszym porcie, który wieczorem nabiera jeszcze większego uroku. 
Cel dnia następnego to Bol, gdzie znajduje się słynny "Zlatni Rhat" – wizytówka Chorwacji (plaża, która w zależności od prądów morskich, zmienia swój kształt). Na plaży spotkałyśmy się że znajomymi, którzy majówkę zaczęli już w sobotę. 
Wraz z nimi wypożyczyliśmy deskę i kajak morski (koszt całodziennego wynajmu to 200 kun/jeden sprzęt). Zabawa jest przednia - polecam (każdy odnajdzie w sobie dziecko).
Niestety wieczór się zbliżał nieubłaganie, a nas czekała jeszcze godzina drogi do domku... Kolację jemy na mieście. Spieszymy się, zachodząc w głowę czy po 21:00 znajdziemy jakąś otwartą knajpkę?
Całe szczęście - udało się! Zasiadłyśmy w niewielkiej, nazwijmy to "mało reprezentacyjnej" knajpce znajdującej się tuż przy plaży. Po chwili namysłu padają pierwsze zamówienia. Zaczyna się skromnie, od łosia czyt. łososia. Potem "stawka" rośnie. Lecą kalmary, potem grillowany tuńczyk, a na koniec... grillowany stek z rekina.
W nocy zaczęło padać. Ba! Lać! Burza przychodziła i odchodziła. Nad ranem nic nie wskazywało na to, żeby miało się skończyć, a o przejaśnieniu nie było mowy! Padało do 9-tej czy nawet 10-tej rano. Mimo tego, nie poddajemy się. Koło południa "wynurzamy" się z nory i idziemy wypożyczyć rowery (koszt za 5h to 50 kun).

Ponieważ nie było dużego zainteresowania, pan wypożyczający zgodził się w cenie 50 kun pożyczyć rowery do godziny 20:00 (miałyśmy zatem 3h w gratisie).
Zwarte i gotowe ruszamy przed siebie, w kierunku miejscowości Postira. Mijane miasteczka portowe idealnie wpasowały się w rytm wyspiarskiego życia.
Niestety deszcz krzyżuje nam plany i jesteśmy zmuszone przeczekać pod okazała sosną. Miejsce tak nam się spodobało, że jest to najdalej wysunięty punkt naszej wycieczki.
Przeczekałyśmy deszcz i zaczęłyśmy się kierować w drogę powrotną. Wracając zahaczamy o ominiętą wcześniej zatoczkę i idziemy się wykąpać. Woda lodowata. Szybko okazało się, że to za sprawą wypływającego źródełka.

Do "hacjendy" docieramy przed ogromnym deszczem. Zostają nam 2 godziny na oddanie rowerów. Z nadzieją oczekujemy aż przestanie padać....
 
Im bliżej 20:00 tym niklejsza nasza "wiara"... Ostatecznie musimy założyć kurtki, krótkie gacie, sandały, uśmiechy i w drogę. W ulewie, po kałużach. Rowery oddajemy na czas :)
W przedostatnim dniu naszego weekendowego wypadu, jedziemy na Vidową Górę. Jest to najwyższy szczyt wysp Adriatyku. Ma aż 778 m n.p.m. (biorąc pod uwagę, że można zacząć wycieczkę z poziomu morza to jest co dreptać...). Praktycznie na sam szczyt można dojechać samochodem. U góry znajduje się niewielki parking. Ze szczytu roztacza się widok na pobliską wyspę Hvar i znany nam już Zlatni Rhat.
Ponadto u góry znajdują się ruiny kościoła św. Wita, nieczynna restauracja, której budynek chyli się ku upadkowi i pokaźny przekaźnik radiowy. Z Vidowej, raz jeszcze zjeżdżamy na sam dół żeby poleżeć na plaży :)
Wieczorem szef kuchni poleca makaron z sosem pomidorowym, cukinią i tuńczykiem :)
Noc mija szybko, a ranek zwiastuje rychły powrót do domu. To jednak nie koniec atrakcji. Przed nami wizyta w Parku Narodowym KRKA. Zdecydowanie polecamy każdemu kto jeszcze tam nie zawitał.
Park Narodowy powstał w 1985 w celu ochrony środkowej i dolnej części rzeki Krka. Aby do niego dojechać koniecznie kierujcie się na Lozovac, tam znajduje się bezpłatny parking oraz kasy biletowe. Po zakupie biletów wchodzimy do autokaru, który przewozi nas do rozpoczęcia trasy, która wiedzie po drewnianych kładkach.
Ach! Te widoki! Nie ma jak dreptanie drewnianą kładką wśród szumiącej wody! Podobno oprócz parku KRKA koniecznie trzeba odwiedzić Park Narodowy Plitwickich Jezior. Nam jeszcze nie było dane, ale z pewnością kiedyś odwiedzimy i ten drugi.
Pokaźne wodospady znajdują się niemal na całej trasie wycieczki.
Miejscami widok przypominał mi trochę tajlandzką dżunglę. 
Naszą wycieczkę kończymy nad największym wodospadem rzeki Krka - Skradinski Buk, który ma długość 800 m i liczy 17 kaskad.

Warto wiedzieć o KRKA:
  • dojazd: kierować się do miejscowości Lozovac; 
  • cena: kwiecień-czerwiec oraz wrzesień-październik 110 kn, lipiec-sierpień 200 kn (można płacić kartą); 
  • czas zwiedzania: ok 2 godzin (choć oczywiście nikt z biczem nie pogania); 
  • parking: bezpłatny; 
  • toalety: przy parkingu, bezpłatne; 
  • do (i z) atrakcji dowozi nas autokar, którego cena jest zawarta w bilecie wstępu do parku; 
  • mapka: http://www.np-krka.hr/stranice/park-maps/42/en.html (dostępna także w wersji papierowej przy kasach, w języku polskim); 
  • na terenie parku (nieopodal największego wodospadu) znajduje się restauracja (ceny dość wysokie), sklepiki z pamiątkami oraz stragany z figami i orzechami (tam warto wziąć gotówkę gdyż w większości miejsc nie można płacić kartą); 
  • znajdzie także coś dla amatorów pływania bowiem od 1. czerwca do 30 września, można kąpać się w wyznaczonym miejscu, przy wodospadzie Skkradinsk Buk. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz