Rozwijane Menu

12 czerwca 2013

Nocna przygoda w Górach Świętokrzyskich

Nasza przygoda zaczęła się o godzinie 1. w sobotę (jak zajechałyśmy do Łagowa). Rozbiłyśmy się na dziko w pobliżu szlaku tak by nikomu nie przeszkadzać. Pierwszą noc spędziłyśmy bez problemowo. Rano wstałyśmy, przygotowałyśmy śniadanie i wyruszyłyśmy na szlak. Rozdzieliłyśmy się na 2 grupy - ja z Hanią, a Sonia z Beatą.

Pierwsza ekipa miała przejść niebieskim szlakiem, a druga miała przejechać okolicznymi drogami do Widełek. Z Widełek miałyśmy pójść razem do Daleszyc. Oczywiście obydwie ekipy miały po drodze małe przygody.
Moja drużyna miała za zadanie uporanie się z podmokłym szlakiem na, którym trzeba było tworzyć z gałęzi przejścia, a ekipa Sonii pokonanie szutrowych dróg i dojazd do Widełek jak się później okazało był to przejazd przez drogę zamkniętą (tylko z jednej strony), gdzie prowadzono wycinkę drzew. Oczywiście sobie poradziłyśmy :).
Szlak z Widełek do Daleszyc według czasu na mapie miał zająć niecałe 2 godziny jak się później okazało zajął 3,5h. Przy samym wejściu na szlak napotkałyśmy pola truskawek (mniam), a jak tylko weszłyśmy do lasu to o mały włos sarna by nas stratowała. Szlak standardowo był podmokły w 30%, ale najgorsze w nim były małe gryzące potworki. Eh komary chciały zjeść nas żywcem ;/
Gdy doszłyśmy do przystanku autobusowego okazało się, że nie mam opcji transportu ani busem ani pks-em.

Poszłyśmy w jakieś ustronne miejsce aby coś zjeść (kuskus z sosem bolonese, cukinią, pieczarkami i pomidorami) by po chwilowym odpoczynku zacząć łapać stopa. Znowu podzieliłyśmy się na 2 grupy tym razem ja z Sonią, a Beata z Hanią. Umówiłyśmy się, że pójdziemy jako drugie żeby jako pierwsze złapać stopa, odnaleźć porzucony w Widełkach samochód i wrócić nim po dzielnie maszerujące dziewczyny.
Po jakimś czasie zatrzymało się dwóch uprzejmych panów, którzy podrzucili nas do Makoszyna skąd musiałyśmy podreptać jeszcze 5 km do Widełek. Z Widełek pojechałyśmy po dziewczyny (które jak się okazało złapały stopa.......w drugą stronę!!!!!) i zaczęłyśmy szukać miejsca noclegowego.
Po dłuższym poszukiwaniu stwierdziłyśmy że będziemy nocować w tym samym miejscu co wczoraj. Pojechałyśmy, rozbiłyśmy namiot, usiadłyśmy przy ognisku i oddawałyśmy się relaksowi. Koło godziny 1 poszłyśmy spać do namiotu. Ledwo przymknęłyśmy oko, gdy usłyszałyśmy dźwięk nadjeżdżającego pojazdu. Nie było by nic dziwnego gdyby nie to że ten dźwięk nadchodził z pola, a po ujrzeniu świateł kierujących się na nasz namiot część z nas jak najszybciej wybiegła z namiotu, a część dawała znaki czołówkami aby nas zauważyli. Na szczęście w ostatniej chwili skręcili.
Przyznam adrenalina nam wtedy nieźle podskoczyła już widziałam te nagłówki w prasie „Samochód rozjechał namiot znajdujący się w szczerym polu” – masakra... Jak udało się zasnąć to około godziny 3 sytuacja się powtórzyła (o ironio), ale tym razem kierowca trzymał się drogi.

Rano pojechałyśmy w stronę Łagowa. Pierwszą atrakcją była Jaskinia Zbójnicka - bardzo ciekawa, mająca 160m niestety nie miałyśmy ciuchów ani sprzętu aby ją zwiedzić w całości.
Z jaskini poszłyśmy w stronę Porębiska, gdzie za 2 tygodnie mamy spędzić kilka dni. Stamtąd szutrową drogą doszłyśmy do czerwonego szlaku. W pierwszych planach miałyśmy przejść czerwonym szlakiem do Paprocic, ale po wejściu w las chciałyśmy się jak najszybciej ewakuować z niego z powodu natrętnych komarów. Doszłyśmy do Piórkowa, gdzie znów łapałyśmy stopa aby dostać się do samochodu, który był w Łagowie.
Niestety nie wszyscy po tej 2 dniowej akcji wyszli cało z naszej wycieczki. Hania chyba najbardziej ucierpiała patrząc na jej nogi. Chyba żaden komar nie mógł się jej oprzeć ;)

Wracając do domu zatrzymałyśmy się w Chęcinach, aby choć na chwilkę zobaczyć zamek, który obecnie był w remoncie (tak jak połowa Chęcin).

Wyjazd zakończyłyśmy około godziny 23-24.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz