Rozwijane Menu

01 stycznia 2014

W sylwestrową noc...

SYLWESTER…
…to chyba jedyna taka noc kiedy tak wielu ludzi %%% idzie w góry.
Odwieczny coroczny problem z serii „co robimy w sylwestra” rozwiązałyśmy dość szybko. Oczywiście jedziemy w góry! Prognozy pogodowe jednak nie zbyt zachęcały. Coś tam miało popadać, miała być mgła…no ale co tak będziemy się kisić w mieszkaniu gdzie pomimo 7 piętra i szalenie dużego balkonu (1m x 1m) widok jest zdecydowanie kiepski… Jedźmy na Szyndzielnię! Jest blisko, a jednocześnie widać całe Bielsko. Przed samym wyjazdem dopadły nas „wahania” typu „jechać – nie jechać…?”. Co zrobimy jeśli faktycznie będzie lało? Nie będzie nic widać? Będziemy tylko marudzić. Może posiedzimy w domu? Tu przynajmniej jest ciepło i nie kapie na głowę…Eh. Nie no, jedźmy! Po kilku telefonach do Hani i Edyty (która dzwoniła do schroniska na Szyndzielni zapytać o pogodę) wpakowałyśmy się do samochodu i wyruszyłyśmy.
Pierwotna trasa miała mieć coś 3 godziny lecz przez nasze nazwijmy to rozterki miałyśmy godzinny poślizg więc lecimy najkrótszym szlakiem. W drodze do Bielska - Białej była mgła, padało, ale nikt nie marudził. Hanka tak wszystkich zagadała, że nawet nikt nie zauważył niesprzyjających warunków atmosferycznych. Dosyć pisania o trasie….bo gdzie tam północ! Po dotarciu na miejsce ilość samochodów stojących na parkingu przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. Sam szlak wyglądał jak autostrada do nieba.
Pielgrzymka ludzi z czołówkami na głowach, od których można było dostać oczopląsu! Spięłyśmy się w sobie i zaczęłyśmy wymijać grupę mocno podchmielonych ludzi (co by nie zbierać nikogo z rowu!). Hania z Edytą dzielnie maszerowały. Zapomniałam dodać, że tępo miałyśmy szybkie ponieważ na miejscu byłyśmy po 22:00 a wg szlaku na górę było jakieś 2h15’. W sumie to zdziwiłyśmy się na górze kiedy okazało się, że doszłyśmy o 23:20 (nadrobiłyśmy więc jakieś dobre 60min). Zajęłyśmy najlepsze miejsca jakie były i uwaga gwóźdź programu: rozstawiłam statyw, który „targałam” na plecach żeby były super zdjęcia! Ustawiłam… wyciągam aparat i co się okazuje?! Istotny element, który jest niezbędny aby połączyć aparat ze statywem jest w DOMU!!! Wkręcony w dugi aparat!! Grr!! Stąd zdjęcia wyszły jak wyszły :/
O północy życzenia, fajerwerki, szampan…



Poszłyśmy na chwilę do schroniska żeby się ogrzać. Napiłyśmy się herbatki i zaczęłyśmy się zbierać.

Droga w dół była już cicha i spokojna. Na parkingu pozostał jedynie nasz samochód więc wsiadłyśmy i pojechałyśmy do domu. Mgła, która rozpoczęła się już w Bielsku osiągnęła swoje apogeum w Tychach. Jechałam 30/40 km/h ponieważ nie było widać nic. Jechałyśmy prawie 2h do domu (normalnie jedzie się jakąś godzinę)… W domu byłyśmy o 4:40 rano.
Zdecydowanie było warto pojechać! Dzięki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz