Na miejscu byłyśmy koło godziny 10. Plecaki na plecy, buty na nogi i płyniemy z falą tłumu… Po drodze przerwa na kanapki i wizytę w obleganym TOI-TOI.
Ucieszyłyśmy się widząc wypożyczalnię rowerów! Stwierdziłyśmy, że umilimy sobie drogę powrotną wracając na rowerach…, ale o tym później.
Ledwo dotarłyśmy do polany, a już się zaczęłyśmy denerwować. Zadziwiający jest fakt bezmyślności, nie umiejętności czytania ze zrozumieniem i przekazywania jakiegoś takiego beztroskiego i „bez szacunkowego” podejścia do przyrody. W końcu krokusy można zrywać, podeptać, usiąść na nich – i tak odrosną… Najbardziej jednak denerwuje mnie to kiedy widzę dorosłych ludzi idących w stronę schroniska, przez środek polany (bo po co drogi i informacje „ochrona krokusów…”), a z nimi idące dzieci. Skąd mają wiedzieć, że nie powinny deptać krokusów?! Szkoda słów…
W końcu przyszedł ten moment kiedy to usiadłyśmy w promieniach wiosennego słońca i chwilę mogłyśmy odetchnąć. Nie zbyt długo ponieważ aby trochę urozmaicić wyjazd wymyśliłyśmy, że może przejdziemy się na Grzesia..? Tak więc po krótkiej przerwie ruszyłyśmy dalej. Droga nieco wyślizgana i oblodzona, ale zdecydowanie było warto. Widok na ośnieżone jeszcze Tatry pozwolił popaść w chwilową zadumę.
A zatem na Grzesiu przycupnęłyśmy na chwilę, Monika zjadła swoją „mleczną kaszę bez mleka” i pokierowałyśmy swoje kroki w dół.
Przy schronisku kolejną furorę zrobił śmigłowiec TOPR-u, który to nadleciał, pokrążył, wylądował… stał może 15-20 min na polanie, po czym odfrunął. Dużo hałasu, dezorientacja i kolejny powód żeby podeptać krokusy (w końcu kto bliżej śmigłowca ten pewno miał lepsze zdjęcie na fb..). Nie przejmując się niczym, znalazłyśmy „bezkwiatową” dziurę w polanie, na której się rozsiadłyśmy!
Słońce pomału chowało się gdzieś za horyzontem, ludzie zaczęli znikać, a my siedziałyśmy i robiłyśmy zupę kurkową, która wykipiała zalewając palnik… oj, ale było czyszczenie… Przynajmniej kurkowa była smaczna i ciepła! Coraz większe poczucie chłodu wygoniło nas z polany.
Plan zjeżdżania na rowerach legł w gruzach ponieważ faktycznie zrobiło się na tyle zimno, że zjeżdżający trochę by nas wyniuchało. Poza tym rowery były już przygotowywane do transportu…, a trasa nie była aż taka straszna i nawet szybko zleciała.
Długość trasy: ok 14 km
Trasa: Parking Leśniczówka (zielony) - Polana Chochołowska (niebieski) - Grześ (niebieski) - Polana Chochołowska (zielony) - Parking
Ekipa: Beata, Sonia, Marta, Monia
Długość trasy: ok 14 km
Trasa: Parking Leśniczówka (zielony) - Polana Chochołowska (niebieski) - Grześ (niebieski) - Polana Chochołowska (zielony) - Parking
Ekipa: Beata, Sonia, Marta, Monia
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz