Rozwijane Menu

25 maja 2014

"Nasze Kreteńskie wakacje" Dzień 7. Sougia i Chania

Praktycznie ostatni dzień wakacji. Jak to rano – zjadłyśmy śniadanie. Było mało na wypasie bo wszystko oblazły mrówki, a ser nie nadawał się już do jedzenia. Pozostał nam jedynie chleb i jeden pomidor. Był to dobry pretekst żeby pójść na śniadanie do knajpki (najpierw się spakowałyśmy żeby później mieć spokój) :) Omlet z fetą , oliwkami, pomidorami i oregano – bajka. Do tego przypieczony na grillu chlebek – rewelka. Kawa frape z lodami była mniej fajna, ale dało się wypić. Beata raczyła się soczkiem ze świeżych pomarańczy – poranna dawka witamin! Posiedziałyśmy i korzystałyśmy z ostatnich chwil wakacji.
Zdecydowałyśmy, że wracamy posiedzieć na plaży, a tu nagle ktoś, gdzieś woła „Beata, Beata...”. Odwracamy się, a to skacowane dziewczyny siedzące w knajpce na porannej kawie. Powiedziały, że w kierunku Chanii będziemy jechały popołudniu (w końcu „jutro” z rana mamy samolot). Razem poszłyśmy więc na plaże aby wykorzystać te ostatnie chwile wakacji. Jako, że zbyt długo nie potrafimy usiedzieć w miejscu poszłyśmy na spacer po mieście. Gulia, Kasia i Antonio zostali na plaży.

24 maja 2014

"Nasze Kreteńskie wakacje" Dzień 6. Sougia - wąwóz Lissos

Czując lekki niesmak z powodu odpuszczenia wizyty w wąwozie Somaria postanowiłyśmy to sobie nieco zrekompensować. Opcje były dwie: wycieczka do jaskini (której nazwy nie pamiętam) – 90 min ostro w górę lub spacer do miejscowości LYSSOS wąwozem o tej samej nazwie. Wybrałyśmy wąwóz! Pierwotnie miałyśmy pójść z dziewczynami, ale w czasie kiedy my byłyśmy gotowe do wyjścia dziewczyny dopiero co się obudziły. Stwierdziłyśmy, że spotkamy się gdzieś na szlaku.

Czas operacyjny 11:30! Prognozy przewidywały, że ma to być najgorętszy dzień naszych wakacji (aż strach się bać!). Wzięłyśmy zatem mały plecak z dokumentami i wodą. Reszta dobytku została w namiocie... (taka tam mentalność. Gdyby zostawić rzeczy na środku drogi to nikt by ich nie ruszył).
Szlak prowadzący do LYSSOS okazał się być jednym z piękniejszych jakie widziałam w życiu. Wąska ścieżynka prowadząca pomiędzy skałami, drzewami oliwkowymi i pięknymi, kolorowymi kwiatami. Mijałyśmy także miejsca mniej przyjemne pod względem walorów estetycznych i zapachowych ‡ ścieżka prowadziła przez miejsce przy ogromnej ścianie, w którym kozice górskie najprawdopodobniej spędzają większość (choć ani jednej ta nie widziałyśmy) czasu Spytacie skąd wiem...? Otóż... najpierw dopadł nas zapach mocno zapuszczonej obory. Gorzej niż w pawilonie hipopotama chorzowskiego zoo. Podłoże zmieniło kolor na dziwnie brązowy i stało się nieco miększe. Zorientowałyśmy się, że tony kozich bobków zasypało wszystko! Łącznie ze ścieżynką wyznaczającą szlak. MASAKRA!

23 maja 2014

"Nasze Kreteńskie wakacje" Dzień 5. Paleochora i Sougia

Po kolejnej wietrznej nocy obudził nas niesamowity „gorąc” w namiocie (to straszne uczucie kiedy masz wrażenie, że już nie ma czym oddychać!). Czym prędzej wyszłyśmy z naszego M2. Wyciągnęłyśmy wszystko ze środka i zrobiłyśmy pozorny porządek (wrzucając wszystko do plecaka jak leciało). Później zjadłyśmy śniadanie pod drzewkiem. Kawa z pianką była „NA WYPASIE” :)

W końcu obudziły się dziewczyny, na twarzach których malował się zdecydowanie ciężki poranek. Nie wspomniałam, że po tym jak wieczorem poszły na miasto (niby po fajki) wróciły po 4 nad ranem?? Razem z nimi poszłyśmy na kolejną kawę :) Muszę przyznać, że kawa frappe jest przereklamowana (bynajmniej dla mnie).
Każdy poszedł w swoją stronę. Dziewczyny na śniadanie, a my poszłyśmy dokończyć zwiedzanie miasteczka. Palechora jest sporym i bardzo ładnym miasteczkiem. Są w niej dwie plaże: kamienista, którą miałyśmy okazję poznać dzień wcześniej i piaszczysta.

22 maja 2014

"Nasze Kreteńskie wakacje" Dzień 4. Elafonisi i Paleochora

Dzień na Elafonisi przeleciał strasznie leniwie i szybko…
Po krótkiej i wietrznej nocy, nastąpił kolejny piękny i gorący dzień. Parking wyglądał zdecydowanie inaczej niż poprzedniego wieczoru. Był duży, zadbany i pusty :)

Jak to każdego ranka, zjadłyśmy śniadanie, wypiłyśmy pyszną kawę (herbatę też) i czym prędzej pognałyśmy na plażę. Byłą zdecydowanie inna niż ta na Balos, ale równie piękna i zaskakująca. Spoglądając przed siebie byłyśmy pewne, że nie będzie trzeba przechodzić przez wodę. Byłyśmy spalone od słońca i generalnie „jakoś takoś” zimno nam było… Oczywiście się przeliczyłyśmy. Aby przejść na tą „lepszą” część plaży należało się przeprawić przez wodę.. Poszłyśmy za tłumem z nadzieją, że idą tam gdzie mniej wody. Na tamtą chwilę trudno było stwierdzić czy poziom wody był niski, średni czy też wysoki. Kasia z Gulią nie zważając na nic wręcz przebiegły, a my jak to my… z naszymi tobołkami stałyśmy jak te dwie sierotki i myślałyśmy „ubrać kostiumy czy nie?”. Zaczęłyśmy się przebierać. Nie było to takie proste ponieważ byłyśmy ubrane od stóp po sam czubek głowy. Eh..czego się nie robi dla pięknych widoków…
Zaszyłyśmy się gdzieś pomiędzy skałami i zachwycałyśmy się urokami KRETY J Żeby nie było, poszłyśmy na spacer wzdłuż plaży :) Po drodze znalazłyśmy „miliony, a nawet tysiące” muszelek (których, jak się okazało, nie mogłyśmy zbierać. Pewna Niemka powiedziała, że muszelki są częścią krajobrazu i nie możemy wziąć ich ze sobą! Hm… nie przejęłyśmy się zbyt bardzo). Spotkałyśmy również „Elafonijskie” żyjątko. Trochę na kształt tłustego ślimaka skrzyżowanego z wielką stonogą w kolczudze :D Trudno stwierdzić cóż to było Zdecydowanie uciekało od wody. Położyłyśmy to coś z dala od zasięgu ludzkich stóp i butów :)

21 maja 2014

"Nasze Kreteńskie wakacje" Dzień 3. Balos

… a poranek jeszcze lepszy. Wszędzie owce i kozy i beeee i meeee i tak cały czas w kółko. Może to by tak nie przeszkadzało gdyby nie te dzwonki, które dzwoniły z każdym ruchem owcy czy kozy. Ponadto latające „bombowce” (wielkie latające chrabąszcze) i szerszenie mutanty… No ale, przynajmniej ropuchy się uciszyły! :) 
Zaczęłyśmy „zbierać” nasze małe obozowisko. Zjadłyśmy śniadanie w blasku porannego słońca… a ta kawa z pianką… mmm… Nie było co się dalej obijać! W końcu idziemy na Balos! W czasie pakowania odkryłam, że jedna z naszych mat niemiłosiernie śmierdzi kozo-owczą kupa… fee…

20 maja 2014

"Nasze Kreteńskie wakacje" Dzień 2. W drodze na Balos.

Gorąco! Nie potrzebowałyśmy nawet budzika ponieważ już o 8 rano (czasu polskiego o 7:00) było tak ciepło w namiocie, że się nie dało wytrzymać. Sonia poszła po mleko, a my z Kasią zaczęłyśmy ogarniać jakieś śniadanie. Gdy wróciła stwierdziła, że już z daleka było czuć zapach świeżo parzonej kawy.
Po delikatnym śniadaniu rozdzieliłyśmy się z Kasią i każdy poszedł w swoją stronę. 
Zaczęłyśmy się kierować w stronę Maleme (pojechałyśmy busem za 2,30€). Jeszcze 2 dni przed wyjazdem nie miałyśmy tego miasteczka w planie.

19 maja 2014

"Nasze Kreteńskie Wakacje" Dzień 1. No to lecimy!

Dzwoni budzik! Co tak wcześnie? Jest przecież 7:00 rano, a już trzeba wstawać, tylko czemu? A na co to komu?!
To był ciężki poranek, no ale jeszcze trzeba było załatwić kilka spraw np. odwieźć samochód do naprawy (czytaj tato pomóż – coś stuka!).
Na lotnisku byłyśmy około godziny 10:00, szybkie ważenie, ostreczowanie smerfnym streczem i odprawa, która poszła nadzwyczaj sprawnie. Okazało się, że ludzie mają znacznie większe bagaże podręczne. Standardowo tylko my się przejmowałyśmy.

Startujemy! Żegnamy deszcz, aby powitać cieplejszą pogodę.
Podróż minęła bardzo szybko, a to dzięki super widokom za oknem. Wylądowałyśmy koło 15:30 na lotnisku w Chanii. Pierwszy powiew ciepłego powietrza zmotywował nas do szybkiego przepakunku i ruszenia w stronę przygody!

09 maja 2014

"Nasze Kreteńskie Wakacje" Dzień 0

„Noc, a nocą gdy nie śpię… pakuję się wreszcie”.
Tak krótko można określić noc jaką spędziłyśmy przed naszym wylotem.

Nasza rozmowa:
S: Ty się nie denerwujesz? Jutrzejszym lotem tym, że jeszcze nie jesteśmy spakowane?
B: Nie mam powodów.
S: Ale jak to przecież jest późno, a my jeszcze nie jesteśmy spakowane, nie odprawione, nie nic!?
B: No tak masz rację. Nie denerwuje się tym… po prostu zastanawiam się czy wszystko kupiłyśmy, przygotowałyśmy i o której pójdziemy spać…

W takiej atmosferze zaczęłyśmy się ogarniać, a było pracowicie:
Miałam problem z odprawą ponieważ Rayanair nie pozwalał mi skorzystać z darmowych siedzeń tylko proponował płatnę. Nie miałam ochoty dodatkowo płacić! Możliwość skorzystania z bezpłatnych miejsc była dopiero 9.05 (czyli w dniu wylotu) do którego zostały nam 2 godziny. Muszę stwierdzić, że opłacało się poczekać. Na Kręte miałyśmy miejsca w pierwszym rzędzie z dodatkowym miejscem na nogi, a z powrotem przed skrzydłem.
Bagaż. Jak tu się spakować? Wydawało by się, że 15 kg to dużo ale po spakowaniu namiotu, mat, śpiworów, kuchni i apteczki oraz kosmetyczki okazało się że mamy już 15 kg. A gdzie ciuchy? Gdzie reszta? Na szczęście z pomocą przyszedł bagaż podręczny do którego można było wziąć aż 10 kg! Do niego poszły wszystkie ciuchy, śpiwory i elektronika. W końcu spakowane :)
Gaz pieprzowy to 10% do ochrony. Wszystko przez Anię G.! Powiedziała nam żebyśmy uważały na grupy wolno latających psów oraz niebezpiecznych ludzi. Ogólnie gazu nie można przewozić nawet w bagażu rejestrowanym, ale w małej kosmetyczce może się dużo schować ;)
Czy wszystko wzięłyśmy? Tego nie wiedzą nawet najstarsi górale… ale może jak posprzątamy mieszkanie to sprawdzimy czy nic się nie ukryło w jakimś kącie.

Suma summarum poszłyśmy spać o 3:00.

01 maja 2014

Świecące oka i nocny rechot żab!

Długi weekend, wielkie plany i ogromna klapa. Tak chciałoby się opisać „majówkę” z perspektywy soboty (w którą to powstaje owy tekst). Miało być morze, góry lub skały lecz pogoda udowodniła nam, że czasem naprawdę ciężko jest wystawić stopy poza obręb własnego łóżka. Ambitne plany może nie wypaliły, ale całkiem dobrze zaczęłyśmy długi weekend szaloną nocą środowo-czwartkową :) Środa – dzień jak co dzień. Zaczął się zupełnie zwyczajnie. Przebiegał też jak zwykle i nic nie wskazywało na to, że jeszcze tego samego dnia wpadniemy na taki „pozytywny pomysł”. Po rozmowie telefonicznej z Martą, Beata dowiedziała się, że kilka osób jedzie na zachód i wschód słońca do rezerwatu przyrodniczego Łężczok. Ja dostałam informację na facebook’u od Bartka czy nie jedziemy z nimi..ale do 20:00 byłyśmy uziemione na ścianie więc odpadło. Temat ucichł i tak po godzinie Beata mówi… to może zadzwonię do Ani. Może pojedzie? Ku naszemu zdziwieniu stwierdziła, że chętnie pojedzie tylko do późna pracuje… zanim przyjedzie. Nim się ogarnie, zje, spakuje itp.. a my na to „OK – poczekamy”.
W końcu udało nam się dotrzeć na miejsce! Było jakoś tak po północy – hm, bliżej pierwszej. Ciemny parking, w ciemnym lesie – generalnie czarna D. Stoją dwa znane samochody więc jest dobrze. Jeszcze tylko trzeba znaleźć winowajców całej tej wyprawy. Wydawałoby się nic prostszego. W końcu mamy niebanalną ekipę! - dobrze ogarniającą każdą mapę Beatę, zachwycająca się świerszczami, ptakami, gadami, płazami i bakteriami Anię no i mnie… daruję sobie zacny opis mojej osoby :P