Praktycznie ostatni dzień wakacji. Jak to rano – zjadłyśmy śniadanie. Było mało na wypasie bo wszystko oblazły mrówki, a ser nie nadawał się już do jedzenia. Pozostał nam jedynie chleb i jeden pomidor. Był to dobry pretekst żeby pójść na śniadanie do knajpki (najpierw się spakowałyśmy żeby później mieć spokój) :) Omlet z fetą , oliwkami, pomidorami i oregano – bajka. Do tego przypieczony na grillu chlebek – rewelka. Kawa frape z lodami była mniej fajna, ale dało się wypić. Beata raczyła się soczkiem ze świeżych pomarańczy – poranna dawka witamin! Posiedziałyśmy i korzystałyśmy z ostatnich chwil wakacji.
Zdecydowałyśmy, że wracamy posiedzieć na plaży, a tu nagle ktoś, gdzieś woła „Beata, Beata...”. Odwracamy się, a to skacowane dziewczyny siedzące w knajpce na porannej kawie. Powiedziały, że w kierunku Chanii będziemy jechały popołudniu (w końcu „jutro” z rana mamy samolot). Razem poszłyśmy więc na plaże aby wykorzystać te ostatnie chwile wakacji. Jako, że zbyt długo nie potrafimy usiedzieć w miejscu poszłyśmy na spacer po mieście. Gulia, Kasia i Antonio zostali na plaży.