Rozwijane Menu

17 maja 2015

Mokro, wietrznie i słonecznie – spływ Krutynią

Weekend majowy miałyśmy dosyć wcześnie zaplanowany.
Wiedziałyśmy, że na pewno jedziemy na Mazury i że z pewnością będziemy płynąć kajakami. Jedyną niewiadomą była rzeka. O tym, którą dokładnie popłyniemy dowiedziałyśmy się na tydzień przed wyjazdem. Tym razem padło na rzekę Krutynię (jeziorno-rzeczną), która w zależności od informacji ma od 90 do 140 km (w zależności od miejsca rozpoczęcia oraz końca).


Dzień 1
Wyjechaliśmy z Galin około godziny 12:00. Po niecałej godzinie dojechaliśmy do stanicy wodnej PTTK w Sorkwirtach. Jako, że nasza trasa zaczynała się powyżej stanicy wiedzieliśymy, że będziemy przez nią przepływać. Zdecydowaliśmy, że pierwszy odcinek popłyniemy “na lekko”, a przepakujemy manele z samochodu do kajaków jak przybijemy do brzegu. W tym miejscu Dorota zajmująca się stanicą zaproponowała nam przepłynięcie tych 10 km kajakami jednoosobowymi (prion cruser I). Właściwie to czemu nie? Wszystkiego trzeba przecież spróbować.
Załadowaliśmy kajaki i pojechaliśmy “w górę rzeki” do miejscowości Zyndanki, gdzie rozpoczynała się nasza przygoda. Na początek mieliśmy do pokonania jezioro Warpuńskie oraz Zyndackie. Szybko zwodowaliśmy kajaki i ruszyliśmy. 
Okazało się, że są one bardzo niestabilne (w porównaniu do dwu-osobowych). Na szczęście mimo tego nikt z nas nie wylądował w wodzie. Wypływając z naszego pierwszego jeziora wpłynęliśmy do wąskiej, malowniczej strugi z bardzo niskim stanem wody (w tym miejscu bardzo się cieszyliśmy że mamy takie, a nie inne kajaki), gdzie trzeba było uważać np. na przebiegające nad głowami tzw. pastuchy (takie linie pod prądem co by to krowy do wody nie właziły).
 
Na kolejnym jeziorze Gielońdzkim mieliśmy dość mocny wiatr więc każdy musiał się namachać (ja w szczególności bo chciałam robić zdjęcia). Po ok. 3h głodni i nieco zmęczeni przypłynęliśmy do stanicy.
 
Tam zamieniliśmy kajaki na “te właściwe” dwuosobowe proiny, zapakowaliśmy się do nich i poszliśmy coś zjeść. Trzeba przyznać, że jedzenie było wyporne: zupy gulaszowa i pomidorowa oraz świeżo zrobione kartacze...o tak - tego nam było trzeba. Po takim obiedzie zrobiło nam się tak błogo, że nie chciało nam się nigdzie ruszać. No ale, przyjechaliśmy na spływ, a nie na obżeranie się.
Wsiedliśmy do kajaków i ruszyliśmy pokonując kolejno jezioro Lampeckie oraz Lampasz. Nocleg urządziliśmy sobie “na dziko” przy opuszczonym dawnym Ośrodku Wypoczynkowym Lampasz. Miejsce super, trafiły nam się nawet fotele prezesów! Wieczór zakończyliśmy przy ognisku zajadając się litewską kiełbasą.

Dzień 2
Pobudka miała być o 7, ale coś nie wyszło... Wstaliśmy troszkę później i po szybkim śniadaniu (mieliśmy franfuterki z wody jeziornej) ładowaliśmy się na wodę (godzina 10:00). 
 
Tego dnia musieliśmy do przepłynięcia kilka jezior: Kujno, Dłużec, Białe, Gant, kawałek jeziora Tejsowo, Zyzdrój Wielki, Zyzdrój Mały i kawałek j. Spychowskiego. Ehhh... jezioro Dłużec w szczególności dało nam popalić. Wiało nam w twarz, fale uderzały w dziób, a woda wlewała się do środka. Żeby tego było mało zaczął padać deszcz. Masakra! Ja (b.) wyszłam z tego najbardziej sucha ponieważ oprócz kurtki przeciwdeszczowej miałam założoną na siebie pelerynę (taką za 6 zł) dzięki niej miałam tylko mokre nogawki, peleryna była ciut za krótka aby je zakryć.
Po pokonaniu Dłużca cieszyliśmy się, że w końcu przed nami kawałek rzeki - Babięcka Struga. Na trasie znajdowała się kolejna stanica wodna PTTK w Babiętach. Tam zmęczeni, zmarznięci i przemoknięci poszliśmy się ogrzać i coś zjeść. Była to bardzo dobra decyzja gdyż jak tylko weszliśmy do środka to zaczęło niemiłosiernie lać. Cieszyliśmy się, że nie jesteśmy na wodzie. Trochę niechętnie opuszczaliśmy ciepłą stanicę, ale cóż... 
 
Z nowym zapasem energii, wylawszy wodę i osuszywszy kajaki z deszczówki ruszyliśmy dalej Babięcką Strugą, później przez jeziora Zyzdrój Wielki i Mały. 
 
Po kilku kilometrach czekała nas 80-cio metrowa przenioska - śluza LALKA. Nie było to łatwe. Miałyśmy aż jednego mężczyznę. Ale, że co? Że baby by nie dały rady? Gdzie tam… Poszło tak sprawnie, że nawet zdążyłam zrobić kilka zdjęć zachodzącemu słońcu. 
 
Dalsza nasza droga przebiegła szybko ponieważ już szukaliśmy miejsca do spania. Upatrzyliśmy sobie polankę w ustronnym miejscu. Szybko się rozbiliśmy i rozpaliliśmy ognisko. Menu na wieczór: pieczona kiełbaska! 
Do spania poszliśmy w wesołym humorze z nadzieją na lepsze jutro (czytaj pogodę i nurt). 

Dzień 3
Ciężki poranek. Mieliśmy wstać skoro świt, ale jakoś tak każdemu trudno było rozstać się ze swoim śpiworkiem… Tam tak ciepło, sucho i przyjemnie, a na polanie jeszcze nie było słońca. Do tego mokro, zimno i w ogóle - brrr! Ostatecznie wypełznęliśmy z namiotów i w oczekiwaniu na promienie słonecznie się zaczęliśmy się pakować i szykować śniadanie. 
  
Na wodę zeszliśmy o godziny 11 (czekaliśmy aby nasze namioty nieco się osuszyły oraz na kawę).
 
Do pokonania mieliśmy jeziora: Spychowskie, kawałek j. Kierwik, Zdrożno, Uplik, Mokre, Krutyńskie, Duś i w końcu porządny odcinek rzeki. Za miejscowością Zgon (nazwa miejscowości pochodzi od zganiania zwierzyny do wodopoju) zmierzyliśmy się z jeziorem Mokrym.
Czemu zmierzyliśmy? Ponieważ żadne ze wcześniejszych jezior nie dało nam tak w dupę! Wiatr boczny cały czas wlewał nam wodę do kajaków, co chwila zmieniał nasz kurs, do tego bujało tak, że kilka razy niemal byśmy się przewrócili! Niespełna 10 kilometrów, a dało nam naprawdę w kość! Po około 1,5h walce z żywiołem dopłynęliśmy do kolejnej przenioski (25m).
 
Za nią mieliśmy najciekawszy i najbardziej uczęszczany odcinek Krutyni. Trochę się obawialiśmy tłumów na rzece, ale pomimo godziny 14:00 i środka weekendu majowego, spotkaliśmy może 3-4 kajaki, wszyscy inni siedzieli już w knajpach.
Przy młynie czekała nas kolejna przenioska - tym razem najdłuższa (150m). Dla tych, którzy opadli z sił do dyspozycji były odpłatne wózki do przewożenia kajaków. No oczywiście, że my nasze targaliśmy “piechotą” :D Ledwo odpłynęliśmy od młyna, a już pojawiły się pierwsze atrakcje! Nie dość, że był w miarę silny nurt to do tego zobaczyłyśmy ze 3 zimorodki (jednemu, siedzącemu na gałęzi udało mi się zrobić zdjęcie).
 

 
 Taaaa….tak to można pływać - dwa razy machniesz wiosłem aby utrzymać kierunek, a Twój kajak sunie niczym ORP Błyskawica. Rewelka! 
Za miejscowością Nowa Ukta, gdzie zrobiliśmy zapasy jedzenia znaleźliśmy malowniczy nocleg na plaży. 
 
Wieczór standardowo zakończyliśmy ogniskiem.
Dzień 4
Jako, że był to ostatni dzień naszej przygody, a droga jeszcze daleka postanowiliśmy się w końcu spiąć i wstać jak na prawdziwych kajakarzy przystało o 7:00. 
Ku naszemu zdziwieniu, nawet się udało! Na wodzie byliśmy już o 9:05 :D Przed nami fajna pogoda, trochę rzeki i ostatni kilometry jeziorne (j. Gardyńskie, Malinówka, Bełdan, Guzianka Mała i Wielka, Nidzkie). Na wodzie cisza, spokój, nurt rzeki no i my – po prostu sielsko anielsko. 
 
Rzeka malownicza gdzie niegdzie kaczki, czaple, łabędzie i wyskakujące ryby. 
 
Ponadto jeziora w tym dniu okazały się być dla nas łaskawe. Największym mazurskim jeziorem, które nas czekało było j. Bełdany, długie na 10 km, pełne żaglówek i natrętnych motorówek. 
 
Natrętnych ponieważ było ich pełno, a jak przepłynęły to wytwarzały duże fale, które strasznie bujały kajakiem. Na sam koniec spływu czekała nas atrakcja! Śluza Guzianka. Gdy tylko wpłynęliśmy do śluzy, zamknęły się ogromne wrota i rozpoczął się proces napełniania śluzy wodą. 
 
Odpłatność za kajak 4,08 zł płacona Panu do woreczka na kijku. Po opuszczeniu śluzy zaczęliśmy odliczać ostatnie kilometry... Dwa nieduże i spokojne jeziorka (j.Guzianka Wielka i j.Nidzkie) zaprowadziły nas do mety w miejscowości Ruciane Nida. 
 
 W stanicy w Sorkwitach byliśmy koło godziny 17. Zjedliśmy po zupie i wdaliśmy się w pogaduchy z przemiłymi pracownikami stanicy. Jeśli kiedykolwiek będzie wybierać się w stronę mazur z myślą o spływie kajakowym zajrzyjcie koniecznie do stanicy w SORKITACH. Są tam przesympatyczni ludzi, swojska atmosfera i super jedzenie!

Wyjazd w składzie Beata, Sonia, Kiti i Ulises. Zdecydowanie zaliczamy go do bardzo udanych. Dystans jaki pokonaliśmy to 115 km, z czego połowa to jeziora, a połowa to rzeki (choć wydawałoby się, że jezior było znacznie więcej niż rzeki). Na trasie mieliśmy 3 przenioski i jedną śluzę. W czasie spływu wszędzie spaliśmy na dziko. Nasze rzeczy zapakowałyśmy w worki wodoszczelne Fjord Nansen 50l i 10l, Crosso 40l do tego 2 worki wodoodporne:
Sprzęt kajakowy wypożyczyliśmy ze stanicy wodnej PTTK Sorkwity http://sorkwity.pttk.pl/ którą polecamy każdemu kto chciałby wynająć kajaki, przenocować czy dobrze zjeść. Obsługa rewelacyjna w szczególności Dorota i i jej mąż, którzy na pewno długo zagoszczą w naszej pamięci.

W czasie spływu widzieliśmy: czaple, zimorodki, żurawie, gęsio nury, kaczki, kokoszki, perkozy, trzciniaki, łabędzie, wiele ptaków drapieżnych, których nie umieliśmy rozpoznać oraz ptaszka o śmiesznej nazwie “bąk”, którego jedynie słyszeliśmy ale nie widzieliśmy. Do tego trzeba jeszcze doliczyć lisa oraz nornicę.
 
Dzięcioł                                 Zimorodek
 
 Perkoz                                          Łabędź
Czaple
Lis
Całkowity koszt wyjazdu na kajak:
  • Jedzenie na drogę 70 zł;
  • Wypożyczenie kajaków, transport my + kajaki (2 razy) 290 zł;
  • Jedzenie na trasie 30 zł + 56+21 = 107 zł;
  • Zakupy 35 zł;
  • Opłata za śluzę 4,08 zł;
  • Transport Siemianowice – Galiny 270,00 zł.
Razem 776,08 zł
Na osobę 388,04 zł

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz