Rozwijane Menu

15 listopada 2017

Roztocze - nie ma jak u Pana Marka w Dylach

W tym roku przedłużony weekend (wybierając w piątek wolne za święto) 11 listopada spędziłyśmy na (a może w)  Roztoczu. Plan był prosty - jedziemy do Dyli do agroturystyki pana Marka. Miejsce było już dla nas znane gdyż rok wcześniej trafiłyśmy tam na rowerach szlakiem green velo (więcej o tym tu link) Agroturystyka Pana Marka znajduje się w Dylach ok 10 km od Biłgoraju i 16 km od Zwierzyńca. Niesamowite miejsce z duszą.
Próżno tutaj szukać wi-fi czy zasięgu w telefonach (choć bardzo wytrwali i zdeterminowani znajdują)... Więcej informacji na temat agroturystyki można znaleźć tutaj: link
Tymczasem wracając do naszego wyjazdu... Wyjechałyśmy w piątek, a na pierwszy cel obrałyśmy Zamość ze słynnym rynkiem wpisanym na światową listę UNESCO.

Chciałyśmy zwiedzić także Zamojski bastion, ale niestety nie było nam dane... W piątki zwiedzanie jedynie o godzinie 12:00 (nam udało się dotrzeć na miejsce dopiero o 14:00). Zwiedziłyśmy to co było możliwe czyli dziedziniec bastionu i lokalne mini muzeum ukazujące historię oblężenia Zamościa. Po krótkim zwiedzaniu poszłyśmy na rynek centralny, który można zobaczyć w ramówce wiadomości programu TVP. 
Ciekawostką jest to, że Zamość ma aż 3 rynki – centralny, wodny i solny. W centrum znajduje się także muzeum Zamoyskich. Zainteresowanych zachęcamy do odwiedzenia strony muzeum

Gdybyście zgłodnieli będąc w Zamościu, polecamy restaurację ormiańską znajdującą się przy rynku. Jest to dość oryginalne miejsce, z całkiem niezłym jedzeniem i przystępnym cenami.

Tymczasem w końcu pojechałyśmy do Dyli. Wieczór upłynął nam w atmosferze "hazardu" - grałyśmy o to kto robi śniadanie (taka forma rozrywki wprowadza rywalizację i potrójne starania każdego gracza. W końcu kto robi śniadanie ten wcześniej wstaje).
"Dylański poranek przywitał nas pięknym słońcem. Po śniadaniu pojechałyśmy do Górowa Kościelnego, do rezerwatu Szum. Najpierw szlakiem czerwonym wzdłuż jeziora gdzie udało nam się znaleźć podgrzybki! Chyba ostatnie w tym sezonie.
Miło się chodziło, ale ponieważ zależało nam na zrobieniu kółka (od samochodu, do samochodu) musiałyśmy "przeskoczyć" na szlak rowerowy. Niby nic w tym dziwnego, ale żeby dostać się na szlak rowerowy musiałyśmy przejść przez rzekę co było przygodą samą w sobie.
 
Schodząc do koryta rzeki przepłoszyłyśmy pięknego i jakże zdziwionego lisa. Po krótkim zachwycie znalazłyśmy idealne drzewo, które było powalone w poprzek rzeki łącząc oba jej brzegi. Przeprawa ciekawa i sucha. Choć niewiele brakowało :)

Wróciłyśmy do auta zmierzając do kolejnego celu czyli "Szlaku Szumów" w Gminie Susiec. Tutaj czekał nas znacznie dłuższy spacer. Bardzo malowniczy. Zaczęłyśmy przy rzece, na której bobry wybudowały swoje żeremie.
Wzdłuż rzeki dokładnie było widać "bobrzą" działalność - pościnane młode drzewka, ślizgi do wody.  Po 1.5 km doszłyśmy do wodospadu i skrzyżowania szlaków.
Wybrałyśmy opcję żółtą czyli szlak "12-stu szum" (szumy to kaskady (progi) wodne utworzone na skutek ruchów tektonicznych).

Po drodze miałyśmy okazję obserwować psa rasy Jack Russell Terrier  (jeżeli kojarzycie film "Maska", to tak... to właśnie o tym ciapkowatym psie mowa). Niby mały, ale jaki silny! Jego Pani rzucała mu patyk ze 3 racy większy od niego. Mniejsze go nie interesowały. Ten jeden konkretny podobno niósł już przez ponad 5 km. Gdybyście się kiedyś zastanawiali nad małym, a mocarnym czworonogiem to warto pokłonić się właśnie nad tą rasą :)
Przed nami kolejna zmiana szlaku (oczywiście tylko po to żeby zrobić kółeczko, od auta do auta). Przerzucamy się na szlak niebieski.
 
Szlak także poprowadzony malowniczo, koło rzeki i przy bagnach.
  
W niektórych miejscach mieliśmy ułatwienie w postaci drewnianych kładek . Do samochodu dotarłyśmy ok 16:30. Całość zajęła nam ok 3h.
Wracamy do Dyli po drodze hacząc o szybki obiad by na 19 wskoczyć do sauny, która jest rewelacyjnym zakończeniem dnia.
Następnego ranka z niedowierzaniem przecieramy oczy patrząc na białe od śniegu podwórko.
 
Przegrani w ostatniej rozgrywce szykują dla pozostałych jajecznice z ostatnim grzybami.
Po śniadaniu idziemy na wcześniej umówiona "jazdę konną" (dla każdego przewidziane 30 minut).
W czasie przejażdżki mamy okazję zobaczyć dwa łosie przebiegające przez las (niestety nie zdążyłyśmy zrobić zdjęcia). Po "konnym spacerze" niestety pozostało nam już tylko się spakować i ruszyć do domu...