Rozwijane Menu

16 kwietnia 2018

Krokusowy zawrót głowy (kwiecień w Dolinie Chochołowskiej)

Tradycji stało się za dość... Z uwagi na coraz to większą popularność, jaką cieszą się chochołowskie krokusy, coraz mniej chce się tam jeździć. Ba! Nie chciałam jechać (ja, Sonia). W końcu jest tyle innych miejsc, w których można cieszyć się pięknem krokusów (chociażby bliżej położona Rysianka). Beata jednak kombinowała, co i jak zrobić żeby było dobrze. Żeby pojechać i uniknąć tłumów. Myślała, myślała i wymyśliła. Wyjeźdźmy o 2 w nocy!
Jak to... To nie jest normalne! Środek nocy, do tego ani się położyć spać ani też nie da się nie spać...

Na parking w Siwej Polanie docieramy jakoś o 5-tej. W koło ciemno... na tyle ciemno, że trudno stwierdzić czy jest śnieg i czy zabierać ze sobą raki i czekan... Z uwagi na to, oczywiście decydujemy się zabrać wszystko ze sobą. Komunikat TOPR-owców z dnia poprzedniego zalecał aby w wyższe partie zabrać odpowiedni ekwipunek...
 Im bliżej polany tym jaśniej. Tym bardziej widać, że śniegu niewiele...
Na polanę docieramy chwilę po godzinie 6-tej. Jest cisza, spokój, pojedyncze sztuki turystów i fotografów. 

 
Niestety krokusów też już coraz mniej. Większość jeszcze pozamykana, spora część już przekwitnięta. Mimo wszystko, polana wciąż fioletowa i przyjemnie było przez chwilę na nią popatrzeć.
To co przykuło naszą uwagę to wiszące chorągiewki, którymi otoczono całą polanę. "Ani kroku(s) dalej". Gratulujemy pomysłodawcy! Nie zmienia to jednak faktu, że przykrością jest posuwanie się do tego rodzaju zabiegów. Otaczanie polany barierami czy wolontariuszami (lata poprzednie). Ludzie niestety nie szanują tego co w koło. Co gorsza, nie potrafią nauczyć tego szacunku swoich dzieci, które to ochoczo depczą i zrywają krokusy co doskonale widać na polanach okolicznych rozciągających się wzdłuż drogi do schroniska. Siadanie w (na) krokusach żeby zrobić sobie zdjęcie... przykry widok. Miejmy jednak nadzieję, że dzięki zabiegom TPNu i wolontariuszy, świadomość ludzi będzie rosła.

Tymczasem my ruszamy na Wołowiec. W drodze udaje się wypatrzeć hasającą po jego zboczu kozicę.

Docieramy do przełęczy Zawracie i idziemy dalej na Wołowiec. Na szczyt docieramy jak zwykle z urywającym głowy wiatrem. Kilka szybkich zdjęć i ruszamy dalej w stronę Rakonia.
 
Wiejący wiatr był tak silny, że momentami można było położyć się na wietrze. 
 
Grześ...jak to Grześ... nie chciał się przybliżyć. Szłyśmy i szłyśmy, a on wciąż daleko... :)
 

 
 
W końcu udaje się nam dotrzeć do schroniska. W odróżnieniu do porannego widoku, popołudniowa fala turystów zalała w koło krokusową polanę. W bufecie kolejka, w toalecie kolejka...nie pozostaje nam nic innego jak wrócić do samochodu. 

Nogi bolą niemiłosiernie dlatego do ostatniej chwili miałyśmy nadzieję na wypożyczenie rowerów. Nie udało się... Ostatnie metry były walką z samym sobą. Każda z nas prowadziła rozmowę z własnymi stopami, które buntowały się przeokrutnie. Nie ma nic gorszego niż powrót długą doliną do samochodu.

Plan ostatecznie został zrealizowany. Były krokusy na Chochołowskiej, Wołowiec, Rakoń, Grześ i znowu krokusy :)

Informacje praktyczne:
Można zrobić pętelkę. Nie należy do najkrótszych, ale jeżeli zaczniemy od Wołowca to później idzie się całkiem przyjemnie. Zaczynamy szlakiem zielonym na przełęcz Zawracie. Potem w lewo, niebieskim na Wołowiec (trzeba wejść i zejść tą samą drogą). Wracamy niebieskim przez Rakoń na Grzesia. Z Grzesia żółtym z powrotem do Chochołowskiej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz