Rozwijane Menu

09 lipca 2019

Tym razem z psem - Łyna po raz 3.

 Do rzeki Łyny mamy sentyment. To właśnie tutaj po raz pierwszy wsiadłyśmy w kajak i wyruszyłyśmy w naszą nową przygodę, bez której teraz nie wyobrażamy sobie "wakacji". Ile wtedy było problemów do pokonania! Dużo nerwów: "nie tak wiosłujesz...", "źle to robimy bo nas zarzuca..." "lewym mówię, lewym", "zawalidrogi!"...Nie brakowało też uśmiechu i radości! Z uwagi na szerokość i charakter jest dobra rzeka do pierwszego kontaktu z kajakiem.
 
W tym roku wybór padł na Łynę nie bez powodu. Uskutecznialiśmy adaptację psa Kiti i Ulisesa do pływania w kajaku. Zaopatrzony w swój własny kapok, Dolek ruszył na pierwszą przygodę kajakową. Już na wstępie zdradzę Wam, że początki nie były łatwe, ale finalnie udało się przekonać psa do kajakowania!
 
Zaczynając od początku... naszą przygodę rozpoczęliśmy za Lidzbarkiem Warmińskim od przystani kajakowej Rogóż (ok. 136 km rzeki, z 215 km). Ledwo udało się nam zwodować, zapakować niezadowolonego psa do kajaka, a już musieliśmy wysiadać i przenosić kajaki przy Elektrowni wodnej w Wojdytach. Uff udało się. Najgorsze w przeniesieniu kajaku jest to, że musimy go ciągnąć, oczywiście z wody, do wody, co nie jest prostym zadaniem z uwagi na wagę kajaka. Jest na prawdę ciężki...
  
Po przepłynięciu następnych kilku kilometrów, w "nagrodę" dostaliśmy kolejną elektrownię - w Kotowie. Ta jest w sumie najgorsza. Kiedyś robiliśmy ją lewym brzegiem, gdzie schodziliśmy po wzmacnianym kamieniami brzegu. Teraz wskazana jest przenoska prawym brzegiem - dłuższa, ale dużo łatwiejsza.
Ze względu na zbliżający się wieczór zaczęliśmy poszukiwać odpowiedniego miejsca noclegowego. Znajomi zdradzili nam, gdzie znajduje się ich JURTA, w której to moglibyśmy spędzić noc. Pomysł - super. Szczególnie, że miała to być pierwsza taka noc dla pilnującego i stróżującego Dolka. Miała.. czas przeszły. Niestety po obfitych deszczach nie mogliśmy dotrzeć do miejsca, w którym moglibyśmy "porzucić" kajaki. Nie był to nasz jedyny problem. Gdy ostatecznie "wypełznęliśmy" na brzeg i znaleźliśmy jurtę, dzieliło nas od niej ok. 20 metrów pokrzyw sięgających pach! Ulises dzielnie walczył machając wiosłem, kosząc pokrzywy niczym sierpem. Gdy dotarł pod wejście już miały strzelać szampany, w myślach zaczynaliśmy wiwatować, a emocje sięgnęły zenitu, ale... jak się okazało...nie tylko nasze emocje. W środku znajdowały się równie rozemocjonowane osy. Tak wściekłe, że nie pozostało nam nic innego jak szybka ewakuacja.
 
Godzina była już na tyle późna, że nie było sensu wracać do kajaków. Musieliśmy znaleźć miejsce na nocleg "tu i teraz" co było o tyle problematyczne, że teren był podmokły i nierówny. Ostatecznie rozstawiliśmy namioty "jako tako" i czym prędzej poszliśmy spać... Następnego dnia równie szybko się zwodowaliśmy i popłynęliśmy dalej.
 
Dotarliśmy do przystani w Perkujkach gdzie zrobiliśmy krótki postój przed Bartoszycami, w których z kolei zrobiliśmy dłuższą przerwę obiadową - odbiło nam, bo zamówiliśmy pizzę na przystań.
 
Z nowymi siłami, choć lekko ospale ruszyliśmy w dalszą drogę. Planowaliśmy się rozbić w Szylinie Małej, ale ze względu na imprezę z okazji nocy kupały musieliśmy popłynąć dalej, do Sępopola.
 
W drodze do przystani kajakowej minęliśmy wpadającą do Łyny, Pisę Północną, którą kiedyś udało się nam przepłynąć. Noc spędziliśmy w towarzystwie ekipy rowerowej przemierzającej szlak GREEN VELO. 
 
Niedziela była ostatnim dniem naszego spływu  - miała to być najwolniejsza, szeroka i jak na ten dzień słoneczna część.
 Udało się nam wypłynąć ok. 10 rano. Mieliśmy zakończyć nasz spływ w Stopkach, ale zachciało nam się dopłynąć do granicy Państwa. Niestety zabrakło nam czasu i musieliśmy zawrócić na chwilę przed granicą, z powrotem do Stopek, gdzie miał nas odebrać nasz specjalista do spełniania marzeń.
 

Pies w kajaku.
Okazuje się, że nie jest to takie trudne. Z uwagi na problemy ze wzrokiem, Dolek bał wchodzić się do kajaka ze skarpy, ale jak już było równo pod łapkami to chętnie sam wskakiwał do środka. Pomimo tego, że nie należy do najmniejszych psów, w kajaku kokosił się jak lord. A to siedział, a to spał. Dziób kajaka był dla niego wystarczający. Nie było problemu z wychodzeniem. Z gracją, po kajaczku wychodził na brzeg. Jeżeli lubicie spędzać czas ze swoim pupilem to myślę, że warto spróbować wspólnego kajakowania. Ze względu na bezpieczeństwo, należy psa zaopatrzyć w kapok. Jednak rzeka to rzeka - żywioł jakich mało.

Wszystkie informacje na temat przebiegu spływu możecie przeczytać na stornie:
http://www.kajaki.olsztyn.pl/szlaki-kajakowe/rzeka-lyna/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz