Rozwijane Menu

20 maja 2014

"Nasze Kreteńskie wakacje" Dzień 2. W drodze na Balos.

Gorąco! Nie potrzebowałyśmy nawet budzika ponieważ już o 8 rano (czasu polskiego o 7:00) było tak ciepło w namiocie, że się nie dało wytrzymać. Sonia poszła po mleko, a my z Kasią zaczęłyśmy ogarniać jakieś śniadanie. Gdy wróciła stwierdziła, że już z daleka było czuć zapach świeżo parzonej kawy.
Po delikatnym śniadaniu rozdzieliłyśmy się z Kasią i każdy poszedł w swoją stronę. 
Zaczęłyśmy się kierować w stronę Maleme (pojechałyśmy busem za 2,30€). Jeszcze 2 dni przed wyjazdem nie miałyśmy tego miasteczka w planie. Tu wtrąciła się nasza Hania! Konieczne jedźcie do Maleme. Jest tam piękny niemiecki cmentarz z wchodzącymi do wody białymi krzyżami. Robi niesamowite wrażenie. Pomyślałyśmy „no czemu by nie”. Okazało się że na cmentarza szłyśmy około 3 km. Cały czas pod górę. Cały czas nagrzanym asfaltem. Sam cmentarz robi wrażenie. Pochowano tam 4400 osoby (przeważnie w wieku 18-25). No dobra, ale gdzie te białe krzyże? I gdzie ta woda? Na cmentarzu było wiele płyt nagrobkowych i parę krzyży (zdecydowanie nie były białe). Może to nie ten cmentarz?

Zapytamy Hankę po powrocie… Co się okazało. Hania pomieszała 2 cmentarze w jeden. Historia dotycząca cmentarza, którą nam opowiadała była z Maleme, ale wygląd i położenie nie wiadomo dlaczego przyciągnęła aż z Monte Casino. To wiele wyjaśniło. Cmentarz jednak jak najbardziej polecamy.
Przed cmentarzem sfotografowałyśmy naszego pierwszego i chyba jedynego greckiego osiołka.

Z Maleme zadecydowałyśmy, że będziemy łapały stopa do Kissamos. Udało się złapać po jakiś 30 minutach. W krótkiej rozmowie z przemiłym Grekiem okazało się że wybrałyśmy ciężki sposób podróżowania po Krecie. Żeby tego było mało to na Balos z Kissamos mamy jeszcze 20 km i stopa to raczej nie złapiemy. Owy Grek zaproponował nam również darmowy nocleg w mieszkaniu swojej mamy, która była na urlopie. Podał na również swój numer telefonu (gdybyśmy czegoś potrzebowały to miałyśmy dzwonić). Podziękowałyśmy za wszystko i wysiadłyśmy w centrum Kissamos, gdzie zjadłyśmy obiad. 

Po lekkiej strawie zdecydowałyśmy że idziemy na Balos - pieszo (tam gdzie jest strzałka)!!! W końcu to jedynie 13 km w linii prostej z Kissamos. Rzut kamieniem. Co – my nie damy rady??!!! To nic, że ciężkie plecaki mamy, ale my byśmy nie dały rady?

Może mała przerwa? Jasne! Miało być 15 minut, a wyszła godzina, ponieważ znalazłyśmy miejsce gdzie były raki, kraby, chodzące muszelki i duuuużo pustych muszelek. Jednym słowem – PAMIĄTKI! Nawet udało się znaleźć puste szczypce po raku. :) 

Wędrując sobie brzegiem morza okazało się, że droga nam się skończyła. Została zastawiona płotem, a my jesteśmy na terenie hotelu. Ale jak to? Co to się stało? Aby się stamtąd wydostać musiałyśmy przejść centralnie przez hotel, bo brama wjazdowa była zastawiona budami ze szczekającymi i pokazującymi zęby psami. Na szczęście nikt nam nie zwrócił uwagi (choć wszyscy dość dziwnie przyglądali się nam).

Droga na Balos była długa, kręta kamienista, mozolna oraz pełna owiec i kóz. Nie miała końca. (Ta droga kręta jest…. nie wiadomo czy ma kres…) Za każdym zakrętem gdzie miałyśmy zobaczyć koniec okazało się że było wprost przeciwnie. Po jakimś czasie zaczęłyśmy się rozglądać za jakimś miejscem noclegowym. Jak tu coś znaleźć skoro teren jest górzysty i pokryty roślinnością śródziemnomorską (ogólnie małą, krzaczastą, twardą oraz kłującą). 

W końcu się udało! Sonia wypatrzyła małą kapliczkę, a tuż za nią schodząc w dół był teren gdzie prawdopodobnie zaganiali owce do strzyżenia. Cud, miód, orzeszki i kozie bobki! W każdym bądź razie było płasko, nie było nas widać z drogi, a obok mamy bieżącą wodę, gdzie spokojnie w towarzystwie ropuch mogłyśmy się umyć. Usypiając słyszałyśmy na zmianę dźwięki beczących owiec, „porykiwanie” kóz, rechoczące żaby, ptaków i cykady. Ah co to była za noc… :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz