Rozwijane Menu

23 listopada 2016

Długi weekend w Samotni!


Wschód słońca na Śnieżce - zupełnie nie planowany, a jakże piękny!

PIĄTEK

Do Karpacza udało nam (Beata, Marta, Gabi i Sonia) się dotrzeć gdy dzień spowiła już ciemna noc, a do schroniska dotarłyśmy z blaskiem gwiazd. Trzeba przyznać, że nieboskłon bym co najmniej imponujący. Szłyśmy i szłyśmy zachwycając się pięknem przyrody. Ostatecznie koło 3:30 udało nam się dotrzeć. Rozpłaszczyłyśmy się i... no właśnie. Każdy "normalny" poszedłby spać. Niestety (lub stety) nie zaliczamy się do grupy "normalnych". Postanowiłyśmy wcielić w życie, rzucony kilka godzin wcześniej (niby dla żartu) plan pójścia na wschód słońca - na Śnieżkę!   
Razem z nami wybrali się jeszcze Kamil i Bożena. Dzień przywitał nas pięknym słonkiem. Kawa wypita o poranku w kaplicy św. Wawrzyńca przywróciła do życia, a przeszywające zimno motywowało do szybkiego schodzenia w dół :)

10 listopada 2016

Pętelka w górach: Szyndzielnia-Klimczok-Błatnia

Gdy nadchodzi weekend nie ma czasu na nudę! Beskidy to idealne miejsce na jednodniowe wypady. Chcąc złapać ostatnie podrygi jesieni, razem z Martą i Gabrysią pojechałyśmy do Wapienicy skąd żółtym szlakiem ruszyłyśmy w stronę Szyndzielni. Ku zaskoczeniu, pomimo popularnego szczytu, trasa była dla nas zupełnie nowa.
Niestety jesień nie zaczekała na nas i wszystkie buki zdążyły otrząsnąć się już z "suszków" pozostawiając liście jedynie na szlaku....

26 października 2016

Jesienno-zimowa wizyta w Tatrach.

W końcu weekend - w końcu góry. Miała być piękna złota jesień w Tatrach, a wyszła zagwozdka z serii "brać raki czy nie?". Nic jednak nie jest ważne w obliczy miłego spotkania ze znajomymi. Weekend zaczął się dość późno, po godzinie 17... Do schroniska udało nam się dotrzeć na godzinę 1:00 w nocy :) Radość towarzyszy niedoli na widok naszych 7 uśmiechniętych mordek była tak ogromna iż obudziła prawdziwego pitbulla. Nasze srogie przywitanie zakończyło się posiadówką na salonach ponieważ z jadalni zostaliśmy wyproszeni... Ale wystarczy wylewania żalów..
Kolejny dzień przywitał nas pięknym słońcem! Nic tylko pakować plecak i ruszać w góry. W tym miejscu rodzi się pytanie.. "gdzie te czasy kiedy człowiek wyskakiwał z wyra skoro świt i pędził przed siebie?". Teraz, bez wyspania, celebracji śniadania i kawy to nie bardzo chce się wychodzić...

24 października 2016

Barwy jesieni :)

Czasem trzeba wyjść z domu i nacieszyć się otaczającym Cię pięknem!
"Stoi pociąg na peronie 
żółte liście ma w wagonie
i kasztany, i żołędzie-
dokąd z nimi jechać będzie?

12 października 2016

Light Move Festival 2016 w Łodzi

Czyli festiwal kinetycznej sztuki światła. Jedno z lepszych wydarzeń ever! 
 Organizowany rokrocznie od 2011 roku łódzki festiwal ma za zadanie ukazanie turystom, mieszkańcom, a także władzom miasta jego zupełnie inne oblicze. 
Trzeba przyznać, że efekt jest na prawdę "wow".

02 października 2016

Szybki szpil czyli lecimy na Skrzyczne

Czasem chcemy jechać w góry, ale mamy mało czasu. Wtedy "z pomocą" przychodzą takie miejsca jak Bielsko Biała, Szczyrk, Andrychów, które są w odległości ok. 70 km od Katowic.
Tym razem przyszło nam jechać do Szczyrku. Cel: Skrzyczne!
Startujemy szlakiem zielonym, z początku podejście wiedzie drogą dojazdową z której schodzimy do lasu. Tam do szczytu mamy kilka podejść oraz pokonanie kawałka nartostrady.
Tym razem miałyśmy super pogodę z jesienną zajawką, a pustki na szlaku były co najmniej dużym zaskoczeniem... Szybko się jednak okazało dlaczego. Otóż, u góry kolejka co rusz "wypluwała" kolejnych turystów żądnych przygód, oczywiście w większości z piwem w ręku.

17 sierpnia 2016

Bawarskie przygody cz. 2 - Idziemy na Hochfelln (1674m. n.p.m.)

Korzystając z pogody i bliskości Alp ruszyłyśmy na Hochfelln.
Niby niewysoki szczyt bo jego wysokość to 1674 m, ale widoki z samej góry zapierają dech.

16 sierpnia 2016

Bawarskie przygody cz. 1

Do Bawarii przyjechałyśmy około godziny 14:40 (a wyruszyłyśmy o 4:30 - 3 osoby w jednym Tico), ledwo wyszłyśmy z auta i po krótkim przywitaniu siadłyśmy do stołu gdzie Ania zrobiła pyszną lazanię :)
Po obiedzie, długo się nie zastanawiając, wybraliśmy się na spacer by korzystać z tej piękniej pogody.

25 lipca 2016

Green Velowe szaleństwo rowerowe - Województwo Podkarpackie

DZIEŃ 7

Czyli dzień powrotu., czyli nic fajnego... :) Spakowałyśmy tobołki i koło 9 ruszyłyśmy w stronę Rzeszowa skąd chciałyśmy pociągiem pojechać do domu.
Oczywiście po drodze chciałyśmy jeszcze "zahaczyć" o kilka atrakcji. Między innymi o zamek w Łańcucie. Spieszyłyśmy się by zdążyć i do zamku i na pociąg.
Po drodze odwiedziłyśmy klasztor ojców bernardynów w Opatowie, którego wnętrze wykończone jest w stylu baroku i "rokokoko" :)

23 lipca 2016

Green Velowe szaleństwo rowerowe - Kawałek Podkarpacia i Województwo Lubelskie

DZIEŃ 4


Wszystko co dobre, szybko się kończy. Niestety trzeba było opuścić pole namiotowe i ruszyć w dalszą podróż. Gdzie zajedziemy tam będziemy! Nie miałyśmy sztywnych planów czy celów. Założenie było takie aby każdego dnia zrobić około 100 km. Zapakowałyśmy nasze tobołki i ruszyłyśmy w kierunku Ulanowa.

Wyjeżdżając z Sandomierza, miałyśmy chwilę wątpliwości czy aby na pewno jedziemy w dobrą stronę ponieważ minęła nas para rowerzystów, również z sakwami, którzy jechali w kierunku przeciwnym. Upewniwszy się, że jedziemy dobrze, spokojnie kręciłyśmy dalej. Jak się później okazało, to właśnie ów rowerzyści się zgubili i pojechali nie tak jak mieli. Przysiadłyśmy z nimi na kilka chwil w jednym z MORów. Okazało się, że byli to mocni zawodnicy startujący w rajdach. Mieli w planie zrobić cały szlak + dojazd do Szczecina. Mieli też na to 10 dni więcej. Nie zwracali jednak tak bardzo uwagi na malownicze miasta i wsie, które mijali po drodze.
Im bliżej Ulanowa tym mniej wokół miasta, a więcej wsi. Sam Ulanów słynie z Flisaków. Flisackie tratwy na Sanie robią wrażenie. Choć nam udało się zobaczyć zaledwie dwie, przycumowane do brzegu. Muzeum Flisaków też było zamknięte. Pojechałyśmy więc dalej, do Rudnika nad Sanem.

Rudnik to z kolei stolica wikliny. Gdzie się nie spojrzy tam kosze, krzesła i stoły z wikliny. Ku naszemu zdziwieniu, na rynku były wiklinowe smoki!
Przyszedł czas na obiad! Znalazłyśmy niewielką pizzerię i zamówiłyśmy ogromną pizzę! W czasie jedzenie zdałyśmy sobie sprawę, że jednak nie jedziemy tak jakbyśmy chciały i musimy się wrócić aż za Ulanów (ok. 10 km). Było to trochę dołujące...

20 lipca 2016

Green Velowe szaleństwo rowerowe - Województwo Świętokrzyskie

DZIEŃ 1


Jak już wspominałyśmy w jednym z wcześniejszych postów, celem ostatniej rowerowej podróży był wschodni szlak rowerowy Green Velo. Kilka słów o samym szlaku: "Wschodni Szlak Rowerowy Green Velo, mający ponad 2000 km długości, jest najdłuższym, spójnie oznakowanym szlakiem rowerowym w Polsce. Przebiega głównie po asfaltowych drogach publicznych o niskim natężeniu ruchu pojazdów, przez obszar pięciu województw leżących we wschodniej części kraju: warmińsko-mazurskiego (397 km), podlaskiego (598 km), lubelskiego (414 km), podkarpackiego (459 km) i świętokrzyskiego (211 km). Niemal 580 km (29% długości trasy) stanowią odcinki prowadzące przez tereny leśne, a 180 km (9% długości trasy) przypada na doliny rzek".

Nasza wycieczka rozpoczęła się w województwie Świętokrzyskim. Pociągiem udałyśmy się do Skarżyska-Kamiennej gdzie na dzień dobry trafiła nam się ulewa. Pierwszą godzinę spędziłyśmy pod tamtejszym LIDLem chowając się przed deszczem. Efektem było znalezienie pierwszego "fanta" w postaci 5-ciu polskich złotych! :) Rozpoczęło się więc dość optymistycznie. W końcu w dzisiejszych czasach  5 PLN drogą nie chodzi! Jak tylko pojawiła się możliwość ruszenia czyt. nie padało lub kropiło, wskoczyłyśmy na rowery i ruszyłyśmy. Pierwszym celem była miejscowość Końskie, skąd rozpoczyna się szlak Green Velo.

17 lipca 2016

Podróż za jeden uśmiech :)

Za każdym razem kiedy wychodzimy za drzwi staramy się zmienić rutynę... ciągłe wstawanie o tej samej porze, pójście do pracy, przygotowanie obiadu i sen. Podróże są dla nas wszystkich niesamowitą odskocznią od życia codziennego, a my podróżujemy nie tylko aby odpocząć, ale także aby poznać nowe miejsca i nowych ludzi. Czasem w dziwnym zbiegu okoliczności poznajesz nowe osoby. Tak miałyśmy w tym przypadku. Szukając noclegu w Biłgoraju (koło 21:00) przypadkowo poznałyśmy dwie wspaniałe osoby Wiolę i Marzenę, które przejęły się naszym losem bardziej niż my. Podjechały z nami do naszego potencjalnego noclegu, a jak okazało się że schronisko młodzieżowe jest zamknięte to zadzwoniły do swojego znajomego, który prowadzi agroturystykę z pytaniem czy ma wolne miejsca. Okazało się, że miał! I tak wraz z nimi jechałyśmy (częściowo) do naszego miejsca noclegowego. Pożegnały nas na skraju miasta tłumacząc jak mamy dalej pojechać.

Za całą pomoc jeszcze raz dziękujemy :)

09 lipca 2016

GreenVelo nadchodzimy!

Tak było w zeszłym roku na rowerach: 
A jak będzie teraz? Tego nie wiemy ale mamy nadzieje że będzie super!
GreenVelo nadchodzimy!

Więcej informacji o wschodnim szlaku rowerowym znajdziecie na stronie: http://greenvelo.pl/

09 czerwca 2016

Kajakiem po WELu


Od czasu zakosztowania przyjemności, którą dają kajaki, nie wyobrażam sobie "wakacji", w których mogłoby ich zabraknąć. Nie ma lepszej frajdy niż cały dzień spędzony na lub w wodzie.
Tegoroczny spływ odbywał się rzeką WEL. Jest to lewy dopływ Drwęcy. Rzeka niespodzianka - bardzo meandrująca, miejscami spokojna, "łatwa", ale i niezwykle trudna - o charakterze górskim. Długość rzeki od źródeł 118 km, szlak kajakowy ma 98,5 km.
Żeby nie tracić zbędnego czasu na poranne pakowanie w Galinach (jak i dojazd) i jednocześnie skrócić sobie drogę z Siemianowic, umówiliśmy się z towarzyszami wiosła na linii startu, w miejscowości "Dąbrówno" (woj. Warmińsko-Mazurskie) (140 km od Galin, 480 z Siemianowic), gdzie udało nam się dotrzeć przed godziną 00:00 (środa 25.05). Wiadomości szybkiej treści - co u kogo słuchać, przepłukaliśmy MOCARZEM (bimber co najmniej dziwnego pochodzenia... Beata pracując w Warszawie poznała pewnego listonosza z mazur, który to pędził ten szlachetny trunek w rodzimych stronach. Streszczając "warszawski bimber z mazur"). Jako, że źródło niepewne postanowiliśmy skosztować go od razu co by ewentualnie do rana jakoś się wylizać.

DZIEŃ 1

Godzina 7 - pobudka! Jak to ta "Lokomotywa" w wierszu Tuwima "najpierw powoli jak żółw ociężale (...) ospale (...)". Potem już było z górki (choć do kajaków załadowaliśmy się o 11:00) :)

05 czerwca 2016

Kajakiem po Welu

Nasze Piekiełko :)
Było wszystko: bystrza, powalone drzewa, silny nurt, słońce, deszcz i nawet burza.


16 maja 2016

Vielka Lipna Majówka - Czeska Szwajcaria i Skalne Miasto Adrspach cz.2

DZIEŃ 3

Reprezentantem tego dnia jest literka Z. Z jak "zastanówmy się". Zostajemy? Zmieniamy miejsce? Wracamy? Pomyślmy o tym nad kawą! :) 
Poranek uraczył nas pięknym słońcem. Żal byłoby nie poleniuchować :) 

Ostatecznie podjęłyśmy decyzję o "przemieszczeniu się" do skalnego miasta Adsprach, którego nie udało nam się zwiedzić będąc w okolicy trzy lata wcześniej. Nim jednak wyruszyłyśmy w drogę poszłyśmy jeszcze na niedługi ok. 7-mio kilometrowy szlak Czeskiej Szwajcarii.
Po drodze udało nam się wejść do dwóch małych schronów (drewniane domku), które zbudowano na szczycie punktów widokowych. W razie załamania pogody śmiało można tam przeczekać.
Spakowałyśmy nasz cygański obóz i ruszyłyśmy do Adsprachu.

13 maja 2016

Vielka Lipna Majówka - Czeska Szwajcaria cz.1

PROLOG


Plany na tegoroczną majówkę były zacne. Wydawałoby się niemal idealne. Wszystko zaplanowane: miejsce, transport, sprzęt, ubezpieczenia, przewodnik... no właściwie wszystko. W całym tym zamieszaniu zapomniałyśmy jednak o jednym... modły o pogodę! Tego nie wzięłyśmy pod uwagę.
Na dwa dni przed planowanym wyjazdem do Włoch zaczęłyśmy się łamać. Szalę goryczy przelał padający w Dolomitach deszcz ze śniegiem i śnieg oraz brak perspektywy na rychłą poprawę... Co tu zrobić? Gdzie pojechać? To może Słowenia! Tak. Tam pojedźmy. Tym razem zaczęłyśmy od sprawdzenia pogody... Okazała się równie kiepska co we Włoszech. Do tego Triglav (najwyższy szczyt Słowenii i Alp Julijskich totalnie zasypany śniegiem)... Szukajmy więc dalej! To może Chorwacja? Mekka polskich wczasowiczów. Jeziora Pitwickie, piękne wschody i zachody słońca! Jedźmy! Ale chwila - pogoda! ...morale już nam opadły. Totalnie. Im bardziej starałyśmy się znaleźć ciekawe zagraniczne miejsce tym bardziej pogoda była temu przeciwna. Zbliżał się czwartek. Została doba do planowanego wyjazdy, a plany... no właściwie brak planów. Łudząco jeszcze sprawdzałam pogodę we włoskich dolomitach, ale bezskutecznie. Wciąż sypie... Pojedźmy gdzieś bliżej... tak Beata wpadła na pewien pomysł. Miejsce znalazła znacznie wcześniej... I tak rozpoczęła się nasza "lipna majówka".

DZIEŃ 1

Kierunek: CZECHY! Jedziemy do miejsca, dziwnie i zaskakująco nazwanego "Czeską Szwajcarią" - ba! Park Narodowy Czeska Szwajcaria założony w 2000 roku. Po kilku godzinach docieramy na pole namiotowe o uroczej nazwie CAMP MOSQUITO. Nie zastanawiając się długo wyciągnęłyśmy plecaki z bagażnika, zmieniłyśmy buty i ruszyłyśmy na szlak. Już po pierwszych przemierzonych kilometrach (notabene drogą mocno w dół) zorientowałyśmy, że nasza mapa to się hm..nie zorientowała i poszłyśmy w kierunku przeciwnym do zamierzonego. Ale uwaga. Jak się okazało ostatniego dnia, tak miało być. "Zwiedziłyśmy" pozostałości starego młyna i wróciłyśmy do góry by dalej iść już właściwą trasą. 
Zaczęło się dość niepozornie... Trasa wiodąca przez okoliczną wioskę, następnie obok starego hotelu o nazwie zameczek...

30 kwietnia 2016

Łódź tulipanów

Szlak Magnolii już był, teraz czas na tulipany!
Siedząc w pracy usłyszałam w radiu audycję, a w której to mówili o polskiej tulipanowej Holandii. W Ogrodzie Botaniczny w Łodzi zakwitnęło ponad 55 tysięcy tulipanów. Co prawda żadna z nas w Holandii nie była, ale nie trudno jest sobie wyobrazić pola pełne kwitnących tulipanów. Do Łodzi nie daleko. Czemu by nie pojechać!
...trochę poniosła nas fantazja. Ale może od początku. Na dzień dobry trzeba było znaleźć ogród.

17 kwietnia 2016

Szlak Kwitnących Magnolii w Cieszynie

Krokusy już się kończą, a dla chętnych dalszego kwiatowego obłędu polecamy: magnolie :)
Szlak Kwitnących Magnolii w Cieszynie to tak naprawdę spacer na około 20-30 minut w zależności od tempa, ale o tym za chwilę.
Zwiedzanie Cieszyna zaczęłyśmy od starego cmentarza żydowskiego, który obecnie nie jest w żaden sposób pielęgnowany, a roślinność w dużej mierze pokryła już Macewy (żydowska płyta nagrobna).

08 kwietnia 2016

Krokusowy obłęd o_O oraz droga na Wełnowiec

Każdy ma jakieś miejsce, które koniecznie chce odwiedzić raz w roku. Dla niektórych jest to morze, dla innych Częstochowa, a dla nas jest to Dolina Chochołowska :) W tym roku wystartowałyśmy z Siemianowic o 5:20 rano, na przyparkowym parkingu byłyśmy o 8:20 co jak się okazało i tak za późno. Po raz pierwszy stałyśmy 15 minut w kolejce aby kupić bilet wstępu do parku! Pocieszamy się faktem, że Ci co byli później mieli jeszcze gorzej.
Naszym priorytetem na godzinę 8:20 było jak najszybsze dostanie się do polany. Rozpoczęłyśmy zatem "morderczy wyścig". Ku naszemu rozczarowaniu nie jeździła ani kolejka ani nie można też było wypożyczyć roweru. Narzuciłyśmy więc szalone tempo i jakoś po godzince oglądałyśmy krokusy.

14 marca 2016

Norweskie podróżowanie cz. 3 - Wodospad Manafossen

Dzień wylotu. Ponieważ samolot miałyśmy późnym wieczorem przed nami był cały dzień, który zagospodarowali nam nasi dobrodzieje :)
Zabrali nas na wycieczkę do Manafossen . Trzeba przyznać, że był to spory kawałek drogi (około 60 km w jedną stronę). Zosia nie była zbyt szczęśliwa siedzą w foteliku bo przecież nie mogła podziwiać tych pięknych widoków :)
Jak się okazało szlak na wodospad Manafossen był bardzo oblodzony. Krzysiek nam odradzał, a my miałyśmy poczucie "ale skoro jesteśmy to szkoda byłoby nie pójść..." Bo przecież wszyscy Norwegowie idą tam nawet z dziećmi, a my nie damy rady?
Droga na szczęście nie okazała się jakoś bardzo ciężka i po 20-30 minutach cieszyłyśmy się niesamowitym widokiem wodospadu spadającego w zamarzniętą turkusową połać lodu. Wrażenie SUPER! Sam wodospad miał 92 metry! Gdy schodziłyśmy z oblodzonych schodów my starałyśmy się uważać aby się nie przewrócić, a dzieci zjeżdżały na tyłkach - takie norweskie hartowanie ;)
Po naszej krótkiej, ale jakże wspaniałej wycieczce trzeba było się spakować i wracać do domu :(
Oczywiście Norwegię pozostawiłyśmy na chwile by w przyszłości móc tam wrócić.

Kosztorys wyjazdu:

  • Opłata za lot za dwie osoby i bagaż w jedną stronę: 304 zł (my miałyśmy jeszcze voucher i zapłaciłyśmy 92 zł)
  • Opłata za bagaż: 159 zł
  • Ubezpieczenie na czas wyjazdu 5 dni za dwie osoby: 54,08 zł
  • Opłata za prom:
  • Opłata za autobus:
Przykładowe ceny:
magnes na lodówkę: 29 - 39 NOK
pocztówka 7 NOK

10 marca 2016

Norweskie podróżowanie cz. 2 - Preikestolen zimą!!!

Rano z pomiędzy chmur przebijało się słońce. Czy wróżyło to zbliżającą się ładną pogodę? Oczywiście, że tak! Szybko zjadłyśmy śniadanie i ruszyłyśmy na prom.
Dziś już bez śniegu, a za to w słońcu - domy prezentowały się bardzo fajnie.
Sonia nawet znalazła kolorowe krowy, które chciała przygarnąć. Niestety nie umiała się dogadać ;)
Wsiadłyśmy na prom i zauważyłyśmy, że nie jesteśmy jedynymi osobami, które zmierzają zobaczyć tą największą atrakcję tego regionu.

08 marca 2016

Norweskie podróżowanie cz.1 - Stavanger zimą

Stavanger chodził nam po głowie od dłuższego czasu tylko non stop nie znajdowałyśmy interesujących nas cen biletów. Z pomocą przyszły vouchery, które trzeba było wykorzystać do końca stycznia oraz super cena biletów w marcu. I w taki oto sposób miałam kupione bilety oraz bagaż rejestrowany (tylko w jedną stronę bo przecież może coś się stać). I tym coś się stać chyba wywołałam wilka z lasu bo Sonii na kilka dni przed wyjazdem coś strzeliło w kręgosłupie (na szczęście okazało się że nic poważnego).
W poniedziałek spakowałam wszystkie potrzebne rzeczy do plecaka i chciałam zapłacić za bagaż niestety bez skutecznie. No nic, myślę sobie może mają jakąś awarie systemu? Ale rano znowu to samo, może nie ta karta debetowa? Hmm. Na szybko od mamy dostaje dane jej karty niestety dalej bezskutecznie. Po dłuższej walce dzwonie na infolinie do Wizera i tam udaje mi się zapłacić za bagaż. Oczywiście te kilka minut rozmowy z Panią kosztowało mnie 30 zł. No ale wszystko załatwione jedziemy.
Już na lotnisku okazało się że nie może być tak kolorowo jakbyśmy chciały ledwo się odprawiłyśmy, poszyłyśmy do kontroli bezpieczeństwa, a tam usłyszałam komunikat z głośników Pani Beata zgłosi się do kontroli bagażu. Czujecie blusa tak ładnie spakowałam wczoraj plecak, a teraz miałam iść a kontrole! Przecież za chwile lecimy…
Przeszłam kontrole bezpieczeństwa i poprosiłam o pokierowanie mnie do kontroli bagażu. Tam Pani poprosiła mnie abym poczekała i że za chwilę się mną zajmie. Brzmi super… Chwila przekształca się w 10 minut, te w 15 i tak dalej. W tym momencie w głowie pełno myśli zdążę na samolot czy odleci beze mnie, a może ja zdążę a nasz bagaż nie trafi do odpowiedniego samolotu itd. Pani przyszła zaprosiła mnie do środka i się pyta co przewożę gaz czy piersiówkę, ja na to szybko że piersiówkę i że mogę pokazać gdzie ona jest. Niestety pokazanie nie wystarczyło musiałam rozpakować cały ten pięknie spakowany plecak, gdzie Pani celnik skrupulatnie sprawdzała wszytko na dodatek musiałam spakować się na nowo. Troszkę to zajęło ale udało się zdążyć ze wszystkim! I jak się później okazało nasz lot był opóźniony około 1,5 h. Dzięki temu też miałyśmy czas aby coś kupić do picia i znaleźć naszą koleżankę Dorotę która właśnie w tym momencie wracała do Norwegii.

Wszystko się udało i po pogaduchach w końcu weszłyśmy na pokład samolotu. 
Po procedurze odmrożenia samolotu w końcu startujemy. Lot mija nam przyjemnie, mnie się nawet udaje przysnąć. Niestety nasza sielanka mijała wraz ze zbliżaniem się samolotu do lądowania. Pilot po polsku ogłosił wszem i wobec żeby wszyscy zapieli pasy bo wieje i zaraz wlecimy w strefę turbulencji. Niestety po angielsku ogłosił że bardzo wieje i że przed nami silne turbulencję. I miał rację nasz samolot unosił się góra dół, chwilami spadał swobodnie niczym liść na wietrze lub jak na roler costerze. W środku i na zewnątrz wszystko się trzęsło! A dzieci które wcześniej płakały umilkły i czekały w milczeniu na nadchodzące wydarzenia. Jakimś cudem udało się nam wylądować w jednym kawałku. Ale dla osób które były na lotnisku ponoć było to bardzo ciekawe widowisko. Ten lot kwalifikujemy do najgorszych z najgorszych naszych dotychczasowych lotów.
Dzięki uprzejmości i gościnności Doroty i Krakusa miałyśmy gdzie przenocować :) za co bardzo dziękujemy!
Rano Stavanger przywitał nas śniegiem :) Jak tylko przestało padać wyruszyłyśmy na zwiedzanie miasta i poszukiwania miejsca gdzie mogłyśmy kupić gaz do naszej kuchenki.
Zwiedzanie zaczęłyśmy od portu i od starej części miasta. Na centrum znalazłyśmy Inter Sport (w którym bez problemu można dostać gaz) oraz informację turystyczną gdzie dopytałyśmy się odnośnie warunków panujących na szlaku i informacji jak się tam dostać.
W sezonie zimowym nie kursuje autobus który dowozi turystów na parking pod Preistokolen, aby się tam dostać trzeba płynąć promem do Tau, tam wsiąść do autobusu do Jorepeland (port jest ostatnim przystankiem na tej trasie), a później tylko z buta (dokładnie 8,5 km asfaltową drogą miejscami bez pobocza). No nic cel jest zaplanowany i będziemy dążyły do osiągnięcia jego!
W tym dniu pochodziłyśmy po mieście :)
Nawet zauważyłyśmy że pogoda się poprawia i w końcu zaczyna coś być widoczne. Przed obiadem Krakus zabrał nas na małą wycieczkę, a dokładnie na most który widać na powyższym zdjęciu.

Wieczorem siedzieliśmy i gadaliśmy do późna.

Mapa Stavanger: http://www.stavanger-guide.no/maps/maps_polish/city.pdf

24 lutego 2016

A może szybkie morze?

Wyjazd nad morze miałyśmy zaplanowany od grudnia kiedy to pojawia się bonanza cenowa polskiego busa i udało się nam kupić bilety po 56 zł (Katowice – Gdańsk – Katowice za osobę). Może cena nie jakaś ekstra ale i tak bardzo fajna ☺

Z racji tego, że moje szkolenie znowu trochę namieszało to dziewczyny (Sonia i Monika) jechały z Katowic same i miałyśmy się spotkać na miejscu – w Gdańsku . Na szczęście polski bus oferuje możliwość wejścia na pokład na innym przystanku i w taki sposób zrobiłam dziewczynom niespodziankę dosiadając się w Łodzi do autobusu. Zdziwienie bezcenne ☺. Razem dojechałyśmy do Gdańska o 3:30 (pora przyznacie nieludzka, ale co zrobić).
Poszwędałyśmy się troszkę po dworcu czekając aż otworzą McDonald'a (czyli o 4:30), w którym to miałyśmy możliwość na wolniejszy rozruch - kawa, herbata, kanapka… Ambitny plan na poranek – wschód słońca!

22 stycznia 2016

Ming, Vangog czyli Karpacz na śmiesznie.

Wraz z ekipą znajomych w październiku zarezerwowaliśmy sobie miejsce noclegowe w schronisku Samotnia w Karpaczu. W sumie kto by pomyślał że to tak szybko zleci i już w piątek 15.01  ruszaliśmy aby powłóczyć się w Karpatach :) (w sumie rejony jak dla nas mało znane – byłyśmy tam raz, pewnego lata (2014) i wdrapałyśmy się na Śnieżkę).
Plan nieco się skomplikował ponieważ ja (Beata) musiałam dojechać z Poznania (tam odbywam obecnie szkolenie). Z dziewczynami umówiłam się we Wrocławiu. Przy małych utrudnieniach po 8 już siedziałam z nimi w aucie i jechałyśmy w stronę Karpacza. Niestety w tym dniu nastąpiły duże opady śniegu i nasza sprawna podróż okazała się małą drogą przez mękę. Przed 22 udało się nam dojechać do Karpacza ...ledwo wysiadłyśmy z samochodu, a Monia z Martą już gotowe do drogi! Ruszyły zatem przodem, przecierać szlak :) Ja z Sonią po przepakowaniu wyruszyłyśmy tuż za nimi – 20 minut później :D
Trasa prosta od świątyni Wang sprowadzonego z Norwegii (zwanej przez resztę naszego towarzystwa Ming) w 1,15h mieliśmy dojść do schroniska. Niestety świeży śnieg mocno utrudniam nam drogę, która w ciemności i tak się już bardzo wydłużyła. Próbowałyśmy z Sonią dogonić dziewczyny, które wypruły jak strzały. Nawet widziałyśmy światła latarek i co rusz przyspieszałyśmy kroku... okazało się że gonimy ekipę z psem o_O (byli równie zaskoczeni jak my. W końcu ktoś ich „śledził'). Całe szczęście po krótkim czasie dziewczyny też udało się dogonić. W schronisku byłyśmy przed 24. Na przeciw wyszła po nas dość spora ekipa powitalna :). Reszta wieczoru minęła nam pod znakiem rozmów i napojów szlachetnych ;).

11 stycznia 2016

Lodowisko w Tatrach - śmigamy na Czarny Staw Gąsienicowy :)

Od dłuższego już czasu myślałyśmy o wyjeździe w Tatry, ale jakoś  nie było możliwości zrealizowania celu. W końcu pojawiła się okazja by gdzieś pojechać – Nowy Rok. Na cel obrałyśmy okolice Murowańca bez ściślej ustalonego celu. Niestety 1-szego  stycznia się nie udało i całą naszą wycieczkę przeniosłyśmy na 2 stycznia. Wystartowałyśmy wcześnie lub późno w zależności jak na to patrzeć bo o 5:20 choć planowałyśmy przed 5. Niestety we wcześniejszym wyjeździe przeszkodził nam Popo (papuga), który postanowił pobawić się w berka okupując gęstą choinkę  (zamknięcie go w klatce zajęło ponad 20 minut!.  Drogę do Zakopanego z racji wczesnej godziny  pokonałyśmy w niecałe 3 godziny. Zaparkowałyśmy koło ronda w Kuźnicach (koszt 20 zł) i po w miarę szybkim ogarnięciu się wyruszyłyśmy w stronę szlaku.
  Z pomocą pokonania 2 km asfaltowej drogi przyszedł kierowca taksówki proponując przejazd za 3 zł od osoby. Żal było nie skorzystać – trza oszczędzać nogi ;P ! Naszą wędrówkę rozpoczęłyśmy o 8:45 kierując się w stronę hali gąsienicowej (żółty szlak).

02 stycznia 2016

Leniwa Góra Żar

Wejście w Nowy Roku może nie miało być tak huczne jak u innych, ale miało być górskie. Miałyśmy jechać w Tatry niestety 1 stycznia nie udało się zrealizować naszego postanowienia dlatego nie siedząc biernie wybrałyśmy się na górę Żar. Wybrałyśmy szlak zielony, który prowadził nas cały czas lekko pod górę ☺ Na przełęczy … można było zobaczyć nasz cel.
Pierwszy dzień nowego roku był mroźny i bardzo słoneczny. Gdy wysiadałyśmy z auta na naszym termometrze w samochodzie widniało szałowe -12 stopni, ale później w słońcu temperatura podniosła się do -5.