Rozwijane Menu

20 lipca 2016

Green Velowe szaleństwo rowerowe - Województwo Świętokrzyskie

DZIEŃ 1


Jak już wspominałyśmy w jednym z wcześniejszych postów, celem ostatniej rowerowej podróży był wschodni szlak rowerowy Green Velo. Kilka słów o samym szlaku: "Wschodni Szlak Rowerowy Green Velo, mający ponad 2000 km długości, jest najdłuższym, spójnie oznakowanym szlakiem rowerowym w Polsce. Przebiega głównie po asfaltowych drogach publicznych o niskim natężeniu ruchu pojazdów, przez obszar pięciu województw leżących we wschodniej części kraju: warmińsko-mazurskiego (397 km), podlaskiego (598 km), lubelskiego (414 km), podkarpackiego (459 km) i świętokrzyskiego (211 km). Niemal 580 km (29% długości trasy) stanowią odcinki prowadzące przez tereny leśne, a 180 km (9% długości trasy) przypada na doliny rzek".

Nasza wycieczka rozpoczęła się w województwie Świętokrzyskim. Pociągiem udałyśmy się do Skarżyska-Kamiennej gdzie na dzień dobry trafiła nam się ulewa. Pierwszą godzinę spędziłyśmy pod tamtejszym LIDLem chowając się przed deszczem. Efektem było znalezienie pierwszego "fanta" w postaci 5-ciu polskich złotych! :) Rozpoczęło się więc dość optymistycznie. W końcu w dzisiejszych czasach  5 PLN drogą nie chodzi! Jak tylko pojawiła się możliwość ruszenia czyt. nie padało lub kropiło, wskoczyłyśmy na rowery i ruszyłyśmy. Pierwszym celem była miejscowość Końskie, skąd rozpoczyna się szlak Green Velo.

Do Końskiego dotarłyśmy bez większego problemu. Równie gładko poszło odnalezienie szlaku. Na początek usiadłyśmy w pierwszym Green Velowym MORze* (miejsce obsługi rowerów) i przeczekałyśmy kolejny tego dnia deszcz!

*MOR - miejsce obsługi rowerów. Co jakiś czas (średnio 18-25 km) na trasie znajdowało/znajduje się miejsce z wiatką, przyjemnie przyciętą trawką, miejscem do przypięcia/zaparkowania rowerów, koszami na śmieci i toaletą typu TOI-TOI (choć w WC wyposażonych było tylko kilka MORów).

Deszcz zrobił sobie pauzę więc ruszyłyśmy w drogę. Kolejny przystanek na mapie to SIELPIA. Miejscowość nam znana (dwa lata wcześniej miałyśmy okazję być tam na szkoleniu z pracy, AMC PETZL - nowinki w sprzęcie wspinaczkowym).
Sielpia to mieścina można by rzec w środku niczego, z jednym, niedługim lecz nabitym po brzegi ludźmi, deptakiem. Poza tłumami i ośrodkami wypoczynkowymi, można znaleźć tam jezioro, a nad nim - pole namiotowe. I ot, leśny klimat i pole namiotowe tak mnie zauroczyło, że zostałyśmy do rana. Udało mi się także znaleźć kolejnego fanta - tym razem śledź do namiotu! Wzięłyśmy ;)

Przejechane niewiele - 64 km!

DZIEŃ 2


Jako, że dnia poprzedniego udało się przejechać niewiele, postanowiłyśmy wstać w miarę wcześnie i czym prędzej zasiąść na siodła.
Ku naszemu zdziwieniu - udało się. Start godzina 9:30. Na początek kierunek Kielce.
W drodze do Kielc, nieco zboczyłyśmy z trasy. Naszą uwagę przykuł znak drogowy "Dąb Bartek, 10 km" wskazujący zdecydowanie w inną stronę niż nasz szlak. Długo się nie zastanawiając ruszyłyśmy w stronę jednej z najstarszych dębów w Polsce.
Po drodze, natrafiłyśmy na wojenną hutę.......
Jest i On - Dąb Bartek. Obeszłyśmy go wokół, zrobiłyśmy kilka zdjęć i zaczęłyśmy zastanawiać się "co dalej"? Beata skontaktowała się z naszymi znajomymi Anką i Mileną, które mieszkają nieopodal Kielc. Zaproponowałyśmy dziewczynom spontaniczne spotkanie, którego wersji było kilka. Albo spotykamy się gdzieś w Kielcach, albo Ania zabiera nas do siebie albo...jeśli uda nam się dojechać, spotykamy się nad Jeziorem w miejscowości Borków. Ostatecznie umówiłyśmy, że skontaktujemy się, gdy tylko uda nam się dotrzeć do Kielc. Wówczas oszacujemy czy i gdzie damy radę dojechać.
Ponieważ znacznie oddaliłyśmy się od szlaku, pojechałyśmy w miarę najkrótszą drogą do miasta. W Kielcach odwiedziłyśmy główny deptak i Kadzielnię. Trzeba przyznać, że amfiteatr jest imponujący!
Obiecany telefon do Anki i już mkniemy w kierunku Borkowa. Dotarłyśmy na miejsce przed 19:00.
Wieczór upłynął w miłej atmosferze. Zrobiłyśmy grilla i zamaskowałyśmy się z namiotami w pobliskim lesie.


Przejechane 97 km!

DZIEŃ 3

Nie ma nic lepszego niż poranek w lesie przy dźwiękach szumiącego wiatru i śpiewających ptaków. Niestety, okazało się, że wrzucony w kieszeń kurtki licznik rowerowy został przeze mnie przypadkowo "zzerowany"... Przykre uczucie. Dobrze, że udało mi się zapamiętać liczbę km!
Naszym kolejnym celem jest Sandomierz! Przed nami ok. 100 km trasy. Nie było co się ociągać. Szybka kawa z dziewczynami i już pędziłyśmy przed siebie.
Po drodze nasz szlak zahaczał o zamek Krzyżtopór w Ujeździe. Są to imponujące ruiny zamku. Zwiedzanie zajęło nam ponad godzinę!


Zaczynałyśmy czuć "ciśnienie" w postaci nadchodzących ciemnych chmur.

Ponieważ dzień ten należał do najcieplejszych, Beata wpadła na pomysł, że może spróbujemy znaleźć jakąś kwaterę w Sandomierzu. Jak tylko o tym powiedziała, tak w mojej głowie na dobre zagościła myśl o chłodnym prysznicu! Zbliżała się godzina 17:00, a przed nami jeszcze ponad 40 km drogi. Nie było na co czekać.

Po 2,5h udało nam się dojechać do Sandomierza. Wdrapałyśmy się z rowerami na rynek. Wypatrywałyśmy tam za ojcem Mateuszem, ale niestety na próżno. Nie pozostało nam nic innego jak usiąść w knajpce i zjeść zasłużony obiad! Naszą uwagę przykuła oferta "danie dnia za 15 zł" (schabowy z ziemniaczkami). Ku naszemu zdziwieniu, mimo dość późnej pory, udało nam się zamówić ów obiad. W tzw. międzyczasie Beacie udało się znaleźć nocleg.
Nagle pojawiła się kelnerka z naszym obiadem! Żałuję, że nie zrobiłyśmy zdjęcia... Schabowy okazał się być pieczenią, ziemniaczki były rozgotowane (szczerze mówiąc przez moment myślałam, że to jakieś takie dziwne kluski), a kleks kapusty zasmażanej roztarty był "artystycznie" po talerzu... Porcje były tak małe, że nawet nie wiem kiedy udało nam się to wszystko zjeść... Jeszcze większe było nasze zdziwienie kiedy zauważyłyśmy na szybach restauracji informację "Tu rewolucje przeprowadziła Magda Gessler"... Pozbierałyśmy zabawki i pojechałyśmy na pole namiotowe. Tam zakwaterowałyśmy się "na salonach" czyt. pokój z łazienką! Umyłyśmy się, zamknęłyśmy rowery i poszłyśmy "na miasto". Niestety okazało się, że Sandomierz, podobnie jak większość miast, "wymiera" po godzinie 22:00.
Całe szczęście, udało nam się znaleźć sympatyczną knajpkę, w której można było zjeść "drugie danie" :)

Tego dnia przejechałyśmy - 102 km!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz